"Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem" - Wimbledon 1980 (ocena 9, a może nawet 10/10)
Tenisowy finał Wimbledonu 1980. Gosia zapytała w trakcie filmu, czy oglądałem ten mecz. To mi uświadomiło jakie to były czasy. Dwa programy telewizyjne, w których transmisja sportowa była ewenementem Żadnych Eurosportów, canalplusów, czy nbapassligów. Mimo tego, a może z powodu tego, John McEnroe był jednym z moich ulubionych sportowców i wielu współczesnych mu nie dorasta w mojej ocenie do pięt. W 1980 roku pojawił się, początkowo jako skandalista wykłócający się z sędziami (VARu też jeszcze nie było), a później jako genialny gracz. Koniec lat 70-tych to czas jednak niepodzielnego panowania wielkiego szwedzkiego tenisisty Björna Rune Borga, którego dla odmiany szczerze nienawidziłem.
Z dużym oczekiwaniem, ale również z obawami poszedłem na ten film. Ale na szczęście prawie wszystko się udało doskonale.
Punktem wyjścia jest turniej, w którym rywalizacja tytułowych bohaterów osiągnęła apogeum. Byli na przeciwnych biegunach: dla Borga to miał być okazja do piątego z rzędu triumfu. John dopiero rozpoczynał drogę na szczyt, a ze względu na swoje zachowanie był szczerze nienawidzony w Londynie. Borg epatował spokojem i dżentelmeńskim zachowaniem, godnym takiego sportu jak tenis. McEnroe nawet jak hokeista wyróżniałby się temperamentem. Borg – perfekcja defensywna, McEnroe – fantazja ofensywna. Wszyscy zakładali wielki finał 1980. I pomylili się, bo nie był Wielki, był Galaktyczny.
Obserwując kolejne szczeble turnieju film przenosi nas w retrospekcjach do początków kariery. Głównie Borga, ale nie może to irytować fanów McEnroe, bo okazuje się że szwedzka gwiazda początkowo to było równie niepokorne ziółko co John. Tłumione emocje w późniejszym okresie też przejawiały się różnymi dziwactwami, a także zdeterminowały przedwczesne wycofanie się ze sportu. Nie da się przez dłuższy okres dusić tak wielkich emocji.
John pokazany jest bardziej zdawkowo, jako dzieciak który potrafił liczyć duże sumy matematyczne i grywał w szachy. Z trudem radzi sobie z łatką skandalisty i irytują go pytania dziennikarzy o zachowanie na korcie, a nie o sam tenis. W finale zadziwi wszystkich, pod wieloma względami.
Film skupia się na bohaterach, długo mało pokazując tenisa. Już obawiałem się, że będzie to wada tej produkcji, ale wszystko zostało nadrobione kilkunastominutową sekwencją wielkiego finału. Śmiem twierdzić, że to najlepsza scena sportowa w historii kina. Jak ktoś nie zna wyniku tego meczu przeżyje emocje porównywalne do tego, co zapewne do dziś pamiętają świadkowi tego meczu. Nastrój, zdjęcia, montaż, muzyka i cała realizacja te sekwencji to prawdziwa maestria kina sportowego.
Pochwalić należy również aktorów, którzy znakomicie odgrywają trudne sceny tenisowe.
Nie tylko nam się spodobało, podpisujemy się również po tweetem Ojca Założyciela:
Zwiastun: