top of page

DZIĘKUJEMY!

Koniec sezonu.jpg

Ten sezon przejdzie do historii. Zaczęło się od odejścia właściciela Portland TrailBlazers. Potem był pełen emocji sezon, z pechową kontuzją Nurkicia i najlepszym bilansem od lat. A w końcu zaskakująco dobre playoffy zakończone jednakże finałową serią bez zwycięstwa. Trzeci raz z rzędu Blazers kończą sezon taką serią, ale tym razem nikt do nich nie ma pretensji. Prawie nikt, bo zawsze znajdą się malkontenci. 

Wisienką na torcie był ostatni mecz w Moda Center. Z dogrywką i z fantastyczną formą Meyersa Leonarda. Tradycją tej serii stało się 17-punktowe prowadzenie w trakcie meczu i ekspresowe odrabianie strat przez GSW. W czwartym meczu wygrana była bardzo blisko, jednak decydujące akcje zostały słabo rozegrane, a Damian Lillard niestety stracił formę ostatnim rzutem meczu z OKC. 

Koniec więc ze wstawaniem o trzeciej w nocy, czy też spóźnianiem się do pracy po porannym oglądaniu nocnym meczów. Przerwa z pisaniem relacji. Oczekiwanie na ligę letnią i zawsze ekscytujące zmiany kadrowe.

Trzeci upadek

Leonard.jpg

Nie wygramy tej serii. Po raz drugi Blazers prowadzili w pewnym momencie +18, ale Warriors z łatwością odrobili straty i nawet nie było emocji w końcówce. 


Stotts zdecydował się na szalony ruch z Meyersem Leonardem w pierwszej piątce, który zagrał chyba najlepszy mecz w karierze. W końcówce jednak rywale bez problemów operowali pod koszem. 

Damian Lillard nie jest w formie i już głośno się mówi o jego kontuzji. CJ też nie daje już rady. Kanter ma Ramadan. Curry bratersko się stara. A Harkless i Aminu gasną z każdą minutą. 


Może we wtorek w nocy uda się wyrwać chociaż ten jeden mecz.

Brat kontra brat

curry2.jpg

To był wielki mecz. Blazers trochę odpoczęli i postawili wysoko poprzeczkę. Byli bardzo blisko sprawienia niespodzianki.

Na początku trzeciej kwarty prowadzili nawet 17 punktami. Potem jednak nastąpiły szalone minuty GSW. PTB utracili prowadzenie, ale lwi pazur pokazali jeszcze w czwartej kwarcie. Końcówka jednak już dla faworyta.

Zabrakło dobrej formy Lillarda. Długo wchodził w mecz. Potem co prawda trafiał trójki, ale w końcówce ponownie usunął się w cień. A w ostatniej akcji na remis nawet nie oddał rzutu dobrze broniony przez przeciwnika. 

Kolejny problem to środek. Kanter bez barku i z dietą religijną w związku z ramadanem prawie nie grał. Collins nie udźwignął odpowiedzialności – szybkie pięć fauli z zerowym dorobkiem. Wybawieniem okazał się Leonard – to on wypracował przewagę w czwartej kwarcie, ale w końcówce nie dał rady i w ofensywie, ale przede wszystkim w defensywie. 

Dużo dali od siebie w pierwszej połowie Aminu i Harkless. Ale ozdobą meczu były szalone pojedynki Setha z bratem. To nasz Curry o mały włos nie wygrał tego meczu.

Przegrywamy, ale ten mecz to już było to o co chodziło. W Moda Center można z nimi wygrać. Chyba że wróci Durant.

Bez wytchnienia

GSW1.jpg

Od razu ze szczęśliwego Denver, Blazers musieli jechać na pierwszy mecz finałowy z Golden State Warriors. Trudno więc było oczekiwać dobrego wyniku i wyrównanego meczu. Niestety zaplanowane mecze co dwa dni, co uwzględniając również problemy kadrowe PTB - Hood co prawda wrócił szybko po jednokwartowej kontuzji, ale Kanter wygląda jakby grał bez ręki, źle wróżą ewentualnej oporowi jaki oczekujemy że jednak Portland postawi w tym finale. Co prawda i tak z tych rozgrywek zapamiętamy wygrane rywalizacje z OKC i Nuggets, ale warto byłoby także w finale pokazać się z dobrej strony. 

GSW bez Duranta, ale to może nawet gorzej dla rywala, bo grają wówczas bardziej zbilansowaną i zespołową koszykówkę. Były w tym meczu chwile, gdy PTB zbliżali się do rywala, jednak wydaje się jakby Wojownicy mieli wszystko pod kontrolą. Czy tak było – okaże się w kolejnych meczach.

 

Następny już w piątek w nocy – o najgorszej z możliwych godzin – trzeciej. Ani czekać, ani wstawać w środku nocy.

FINALIŚCI ZACHODU

Denver7.jpg

Prezent polskim kibicom Portland TrailBlazers sprawili koszykarze … Houston Rockets przegrywając z GSW. Dzięki temu decydujący mecz w Denver gramy w niedzielę o godz. 21.30.

 

Niestety wczesna pora meczu nie okazała się korzystna dla koszykarzy, którzy wyszli jakby zaspani. Denver szybko zbudowała przewagę nawet 17 punktów. Dopiero pod koniec pierwszej połowy PTB odzyskali rytm, ale to Nuggets byli bliżej finału. I ta pewność siebie ich zgubiła.

 

Świetny mecz grał CJ i pod koniec trzeciej kwarty Blazers wyszli po raz pierwszy na prowadzenie. Obrona Nuggets ukierunkowana na „cichego” Lillarda zgłupiała. Damian do końca pozostał w cieniu, ale miał jedną kluczową akcję: przechwyt plus trójka.

 

W IV kwarcie wsparcie dają nawet Collins i Turner. Może i dobrze że kontuzję odniósł Hood. Blazers prowadzą nawet +7. Nuggets jeszcze dochodzą w końcówce. Ale zimna krew CJ-a (Jennifer – co tam?) i Turnera na linii. Szok w Denver.

 

MAMY FINAŁ KONFERENCJI!!!! Brawo Terry Stotts!!!!!

Trzech muszkieterów

Denver6.jpg

Blazers odżyli. Będzie powrót do Denver na niedzielny mecz numer siedem. A w meczu numer siedem, nawet na parkiecie rywala, nawet na wysokościach, wydarzyć się może wszystko. Szczególnie, że liderzy PTB odzyskali skuteczność, a Stotts ponownie dokonał taktycznych majstersztyków. 

Do duetu Lillard - McCollum przyłączył się muszkieter z ławki. Rodney Hood dał sygnał do odrabiania strat i zagrał najlepszy mecz w karierze. Gdy w końcu na normalnym procencie trafiali Lillard i CJ, Nuggets już nie mieli odpowiedzi. A jeszcze obchodzącego ramadan Kantera zastąpił młokos Collins i niczym D'Artagnan blokami przyczynił się do zwycięstwa. 

Stotts widział to wszystko i czwartą kwartę na ławce spędzili Aminu i Harkless. Odpoczywał również Lillard, żeby na świeżości wejść na podmęczonego rywala. Jokić miał problemy z faulami. A w czwartej kwarcie wybuchła wręcz bójka. To tylko podsyca oczekiwania na niedzielny decydujący mecz w Denver.

Rozbici

Denver3.jpg

Tym razem nie było emocji. Przynajmniej tych pozytywnych dla kibiców Portland.

 

Nuggets dominowali nad Blazers od pierwszej minuty i praktycznie już w III kwarcie zapewnili sobie zwycięstwo w meczu numer pięć. Zdobywając przy tym przewagę nie tylko w wygranych spotkaniach, ale także psychologiczną. Nawet jak wyraźnie wycieńczeni fizycznie (trudno się dziwić po takim sezonie) Blazers odnajdują siły na mecz w Moda Center, to powrót do Denver stawia w roli faworyta team Jokica.

 

Nie może odnaleźć się w tej serii Lillard i bez jego wielkiego meczu marzenia o finale trzeba będzie odłożyć do przyszłego sezonu.

Bessa Lillarda

Denver5.jpg

Team Jokica, wypoczętego jakby nigdy w karierze nie miał maratonu z czterema dogrywkami, przejmuje inicjatywę. Tym razem nie wypuścili końcówki z rąk, wytrzymali psychicznie napierających Blazers i wywieźli jakże cenne dla nich zwycięstwo z Moda Center. 

Problemem Blazers staje się lider: cichy, niewidoczny, a w kluczowych momentach zdekoncentrowany – dzisiaj spudłował trzy osobiste, co miało istotny wpływ w końcówce. Praktycznie wyłączony z dalekich rzutów przez zadaniowców rywala, a także chyba z jakimś regresem formy w porównaniu do serii z OKC. Ciężar gry w takiej sytuacji bierze na siebie McCollum, ale nie jest zawodnikiem który może wygrywać wszystkie końcówki.

Pomagają za to:

  • świetny, harujący w defensywie i ofensywie – Aminu

  • oraz ważne rzuty w końcówkach rezerwowego Hooda.

Dzisiaj to nie wystarczyło, bo Denver było opanowane i zimnokrwiste w kluczowych minutach gdy. Flow złapał niejaki Barton,a osobiste jak po sznureczku rzucał Murray.

Dużo wątpliwości budzi jak zwykle sędziowanie. Już w trzeciej kwarcie czwarte faule złapali Harkless i Kanter, co ograniczyło możliwości w obronie. Za to Jokić grał długo z czterema faulami i jakoś sędziowie nie widzieli kolejnego. 

Maraton przenosi się teraz do Denver, gdzie niewykluczone że decydujący piąty mecz serii. Szala przechyla się jednak na stronę Nuggets.

Cztery dogrywki!

DenberOT.jpg

Cóż to był za mecz. Przejdzie do historii nie tylko Portland, ale całej NBA.


Każda z końcówek miała swoją dramaturgię. Może nawet Denver było bliżej wygranej, szczególnie w dogrywce numer 3.


Decydująca okazała się jednak ofensywna zbiórka, trójka Hooda i pudło z osobistych Jokicia który przebywał na parkiecie rekordowe 65 minut.


Kolejny odcinek wojny na linii Denver-Portland w Moda Center już z niedzieli na poniedziałek. Nie wiadomo, czy zagra Kanter ze swoim rozwalonym barkiem.

Wygrywamy w Denver

Denver3.jpg

Krew, pot i łzy. Z tym że krew (Kanter) i pot (cała drużyna) - nasze, ale łzy już nie nasze. Wygrywamy w Denver ważny mecz. Wygrywamy, bo zniwelowaliśmy atuty Jokicia taktyką i zbilansowaniem. Wygrywamy mimo, że Lillard był cieniem samego siebie i zanotował jedynie 13 punktów, mniej niż Hood, mniej niż Kanter (miał się nie nadawać na play-off), niewiele więcej niż wreszcie wykorzystany Collins (5/6 z gry i dużo walki).

To jeszcze nie jest wygrana seria, ale u siebie powinno był łatwiej. Martwi głównie kontuzja Harklessa, pojawienie się na chwile Laymana uwidoczniło, że jednak zgubił formę z tak udanego epizodu w sezonie regularnym.

 

Denver chyba zaczęli odczuwać zmęczenie, w końcu grają co dwa dni. Nie trafiali nawet osobistych (10 pudeł – przy takim wyniku kluczowych), a za trzy na skuteczności OKC, czyli 20%. 

Największym szokiem jest chyba postawa Kantera, który wyrasta wręcz na lidera drużyny. A tak łatwo pogrzebano Portland po kontuzji Nurkicia. Wszyscy chcieli z nami grać. Ot, jakie sport przynosi niespodzianki. Czasami nawet miłe.

Denver w cugu

Denver1.jpg

A jednak półfinał z Nuggets, które w siedmiomeczowej rywalizacji wymęczyły się z San Antoni Spurs (a gdyby zawodnicy SAS słuchali się trenera to mogli nawet wygrać serię). 

Już po pierwszym meczu wiadomo, że to co wystarczało na chimeryczną Oklahomą będzie za mało na zbilansowane Denver. Liczyliśmy na jakieś zmęczenie po tej serii z SAS, ale gospodarze zagrali solidne zawody, mimo że Blazers też wznieśli się powyżej swój stan.

Największe słowa uznanie należą się Kanterowi, który pomimo bólu barku zagrał najlepszy mecz w sezonie, a może i w całej swojej karierze. Nieźle radzili sobie również Leonard i Collins, przewaga pod koszem oczywiście była po stronie Jokicia, ale nie tak wielka jak się można było obawiać.

Nuggets wygrali mecz na obwodzie. Skuteczność trójek na poziomie 40%, niespotykana u OKC, zabiła Portland w pierwszym meczu. Na kolejny trzeba coś wymyślić.

Ten półfinał to rywalizacja drużyn, które już i tak osiągnęły wynik ponad stan, a awans do finału będzie wielkim sukcesem. Po pierwszym meczu w roli faworyta ukształtował się team Jokica.

Mamy półfinał!

DamianLillard0037.jpg

To była Oklahoma jakiej się obawialiśmy. Skuteczna, rozsądna, zbilansowana, zdeterminowana. Dobrze zaczęli i trzymali się cały mecz. Odrobili stratę z III kwarty i w IV wyszli na zdecydowane prowadzenie – nawet +15. Wydawało się, ze wracamy do Chesapeake Energy Arena. Ale wówczas na ławce pojawił się całkiem dobrze wyglądający Nurkić i mecz odwrócił się jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 

Damian Lillard nie schodził z parkietu.

Tylko na 3 minuty na początku ostatniej kwarty żeby chociaż trochę złapać oddech. Ciągnął drużynę samotnie, bo McCollum złapał w I połowie 3 faule i przesiedział ją na ławce. Gdy wydawało się że zmęczony już nie da rady, zrobił to, a może nawet więcej niż 5 lat z Houston. Przy remisie w ostatniej akcji długo pokozłował i trafił szaloną trójkę. Moda Center oszalała. Zdjęcie z tego rzutu obiegnie dzisiaj cały świat. 

W euforii czekamy na półfinałowego rywala, gdzie szala przechyla się w kierunku Denver. Teraz zasłużone kilka dni odpoczynku.

Lany poniedziałek

OKC5.jpg

Najprawdopodobniej kluczowe zwycięstwo w tej serii, chociaż samozadowolenie gdy już spływają gratulacje przejścia OKC jest co najmniej przedwczesne, o ile nie niebezpieczne. 

Blazers jak na razie wykrywają taktyką i sferą mentalną. Wielkie brawa dla tyle razy krytykowanego trenera Stottsa. Kluczowe jest oszczędzanie Lillarda, który ma zrywy w odpowiednich momentach. Dzisiejszy mecz wygrany został dzięki ofensywie rozpoczętej na początku drugiej kwarty, która odwróciła wynik z -7 do +19. Znakomitą serię gra McCollum, dzisiaj to on zdobył najwięcej punktów, i to w najważniejszych momentach.

Nie byłoby jednak 3:1, gdyby nie nadspodziewanie dobra gra skrzydłowych: Aminu i Harklessa. I to zarówno w defensywie, jak i ofensywie.

Z mankamentów środkowi (chociaż Collins powoli się rozkręca) i rezerwowych, ze szczególnym uwzględnieniem Turnera. 

Na razie Oklahoma gra słabo i nic nie wskazuje na to aby się jeszcze podniosła. Ale nie takie rzeczy NBA widziało.

OKLAHOMA raz

OKC.jpg

Trudno było oczekiwać, że OKC podda się bez walki i odda również mecze domowe. Pierwszy mecz w Oklahomie pokazał, że seria może się odwrócić. 


Kluczem do zwycięstwa było zneutralizowanie Lillarda. Ten w pierwszej połowie praktycznie nie istniał - wynik trzymali Aminu, Harkles, CJ i trochę Kanter. Damian miał swoją kwartę marzeń - w trzeciej rzucił rekordowe 25 punktów, co pozwoliło dorobić nawet w pewnym momencie 16 punktów deficytu. Ale w końcowym fragmencie znowu rywalowi udało się go zneutralizować. Wówczas podstawową opcją w ataku był Kanter, a to oczywiście za mało na zdeterminowane OKC, w dodatku korzystające w wyjątkowo słabo dysponowanych sędziów. 


Zawiedli w Blazers rezerwowi: Hood - szybko łapał faule, Turner w tej serii to dywersja, Collins jeszcze nie dorósł do NBA, a co dopiero do playoffów, a Curry nie wiadomo czemu ma zakaz rzucania. Jedynie o dziwo Leonard z tej zbieraniny potrafił napsuć krwi rywalowi. 


Na razie nic się nie stało. To może być zarówno jedyna porażka w serii, jak i jej odwrócenie. W poniedziałkowy smigus-dyngus mecz numer 4. W Oklahomie. Ważny. Bardzo ważny.

Brawo Meyers

okc4.jpg

To był całkiem inny mecz. Oklahoma lepiej zaczęła, Blazers wyrównali dopiero ostatnim rzutem przed przerwą. Zadecydowała trzecia kwarta, gdy duet Lillard-CJ zatopił rywala, a sfrustrowanym gwiazdkom RW i PG13 opadły ręce. Końcowy wynik pozwolił zaistnieć w playoffach nawet Simonsowi i Labissiere.

Zgodnie z nadziejami Blazers wygrywają na razie na obwodzie. Wydawało się, że tak słaba skuteczność OKC za trzy jak w pierwszym meczu już się nie powtórzy. Tymczasem dzisiaj mieli także poniżej 20%. A PTB 40%!!! Lillard, CJ, ale także Curry zrobili swoje.

Blazers wygrywają taktycznie. Stotts świetnie reaguje na wydarzenia boiskowe. Dzisiaj problem miał Kanter, Collins się nie sprawdzał i trener zaryzykował Meyersa, który - kto wie, czy nie okazał się kluczowy. To za jego pobytu na boisku było +17, bo przede wszystkim zirytował Westbrooka.

Jak ktoś prowadzi 2:0 to zazwyczaj wygrywa. W trzy dni Blazers zrobili się faworytami, a Oklahoma ujawnia wiele mankamentów, szczególnie taktyczno-mentalnych. Ale uwaga! U siebie mogą się odrodzić, i wówczas kluczowy będzie piąty, a może nawet siódmy mecz. Blazers mają tego świadomość, więc powinni zrobić wszystko aby rozprawić się z rywalem w wielkanocnych bojach.

Turek skończył mecz

OKC1.jpg

Pierwsza wygrana w play-off od trzech lat (słynne I’m trying Jennifer). Oklahoma w końcu pokonana w tym sezonie.

Świetny początek. W pierwszej kwarcie wpadało wszystko. Potem Blazers roztrwonili przewagę i losy meczu ważyły się do końca. Zadecydowała szalona trójka Lillarda i ważne zbiórki Kantera. Turek godnie zastąpił Bośniaka. Powracający do formy po kontuzji CJ również mógł uczciwie odpowiedzieć internetowej Jennifer.

Gwoli sprawiedliwości i w obawie o kolejne mecze trzeba jednak ocenić, że to wygrana sprezentowana przez OKC, którzy nie trafiali zza linii – skuteczność na poziomie poniżej 20% może się nie powtórzyć. George był cieniem zawodnika z połowy sezonu, a Westbrook złapał dwa głupie faule ofensywne. OKC także taktycznie się podpalili za dużo grając pod kosz. Nie nasz cyrk, nie nasze małpy.

W Portland też widać mankamenty, oby OKC się nie ogarnęło również w drugim meczu.

Niestety ten mecz można było obejrzeć z polskim komentarzem w Canal Plus. Poziom komentatorów to jest żenada odbierająca przyjemność w emocjonowaniu się grą swojej ukochanej drużyny.

Anfernee Simons

Westbrook.jpg

Odpoczynek dla prawie wszystkich oznaczał, że w tym meczu zagrało ledwie sześciu zawodników. Wszystko więc wskazywało na „kontrolowaną” porażkę. Kings grając ostatni mecz w sezonie szybko zbudowali przewagę.

Ale w trzeciej kwarcie Blazers odrobili straty, a w ostatnie wygrali mecz. To był wielki występ Simonsa, który po wielu miesiącach na ławce dostał swoją szansę. I od razu rodzi się pytanie, czy aby nie powinien grać więcej.

Losy układu na Zachodzie ważyły się do ostatnich sekund, bo jeszcze Denver grało zacięty mecz. Ostatecznie Blazers rzutem na taśmę wyprzedzili Houston powtarzając sukces sprzed roku zajmując trzecie miejsce. To oznacza bardzo trudną rywalizację z Oklahomą, która nas ograła w tym sezonie czterokrotnie. Jak coś nie pójdzie, to Simons ma przerąbane.

Czyżby Oklahoma?

Gafik.PNG

Pokomplikowało się w tabeli. Co prawda mamy przewagę parkietu, ale dopiero ostatnia „kolejka” rozstrzygnie czy zagramy z Utah, czy też może z OKC, albo nawet SAS. Dużo jest w rękach koszykarzy Portland, bo ewentualna porażka w ostatnim meczu z Kings gwarantuje rywalizację z Utah. Chyba jednak łatwiejszą. Z drugiej strony można też patrzyć na drugą rundę (tak, tak pesymiści to nawet o tym nie myślą), gdzie lepiej grać z Denver niż GSW. A najlepiej to chyba nie kombinować i wejść do play-offów ze zwycięską serią. 

Z Lakersami było ciężko, bo wakacyjny nastrój, także na trybunach, zmobilizował gospodarzy. Może by nawet wygrali, ale w końcówce pomogli nam sędziowie, a przede wszystkim Moe Harkless, który efektowną trójką pozwolił na uniknięcie dogrywki. Cały czas martwi dziura pod koszem: w obronie Kantera i w ogóle rotacji Collinsa, a także przeciętna skuteczność za trzy. Co prawda CJ wrócił, ale do wysokiej formy ciągle mu daleko, a Lillard albo się oszczędza, albo też ma swój zwyczajowy „dołek”.

.

Powrót CJa

CJ2.jpg

Denver przyjechało na „ostatki” do Moda Center bez trzech podstawowych graczy. Jak widać można taktycznie oszczędzać się przed kluczowa fazą rozgrywek. Blazers to nie dotyczy: „żyłują” każdy kolejny mecz, jakby windowanie bilansu po rundzie zasadniczej było jedynym celem sezonu. 

A Nuggets pokazało, że nawet w osłabieniu można zagrać dobry mecz i byli nawet blisko sprawienia niespodzianki. Dopiero w końcówce PTB odnaleźli odpowiedni rytm gry i wyszarpali już pięćdziesiąte pierwsze zwycięstwo. Wrócił CJ, ale nie zachwycił. Ale może jednak warto było aby się trochę rozruszał. Mecz wygrał Aminu. A na trybunach świętowano 101 urodziny. 

Co raz więcej wskazuje (81% według prawdopodobieństwa) na pojedynek z Utah Jazz z przewagą własnego parkietu. Do końca sezonu jeszcze dwa pojedynki, a od środy wielkie playoffowe emocje, które wciąż jawią się w Portland jako ryzyko kolejnej kompromitacji. No bo ze słabym w defensywie Kanterem i jeszcze gorszym Collinsem konfrontacja z Rudy Gobertem wygląda jak zimowa wyprawa na K2.

Przytłumiony Lillard

Nuggets.jpg

Zaledwie trzy celne rzuty Lillarda  przez 39 minut gry nie mogły dać wygranej w Denver. A co gorsza taki „cichy” mecz zwiększa zaniepokojenie przed fazą play-off. Jeżeli w obecnej sytuacji kadrowej okaże się że dobrze kryty przez przeciwnika lider PTB nie daje rady, czeka nas analogiczna sytuacja do poprzedniorocznej. Niezależnie czy ostatecznie Portland wpadnie na Utah, czy na innego rywala.

Blazers byli w grze do ostatnich minut, dzięki dobrej postawie reszty zespołu. Kanter wyczuł swoją szansę. Jest co prawda sporo mankamentów w jego grze (obronnej szczególnie), ale 24 punkty na skuteczności 70% i ważne zbiórki w ofensywnie (5 na atakującej, przy tylko 2 na defensywnej – kuriozum Turka) – to wystarczający wkład dla zespołu. Dobrze awans do pierwszej piątki zrobił Hoodowi – tym razem solidne 17 punktów. Ożywili się Aminu i Harkless – chociaż tutaj jest jeszcze potencjał. Z ławki dobrze się spisali Turner i Layman. Gorzej z podkoszowymi Collinsem i Leonardem. Na ławce pozostał Curry, przez co przez moment pojawił się nawet Simons.

Mecz był wyrównany. Blazers mieli wiele dobrych momentów. Zabrakło jedynie „Lillard Time”.

 

Trzecia stykowa porażka z Denver w tym sezonie. Jutro rewanż w Moda Center. To raczej ostatnia konfrontacja z nimi w tym sezonie, bo w play-off to musielibyśmy zagrać ze sobą w finale.

ET 13/12/11

grizzlies2.png

Najpierw Wilki, teraz Niedźwiadki – istny zwierzyniec. 

Koncentracja, szerokość składu i słabość rywali - dało pięćdziesiąte zwycięstwo w sezonie. Brawo! Istnieje spiskowa teoria, że taki był cel na sezon, a może nawet warunek utrzymania posady przez menadżera i trenera. Zobaczymy jak to będzie po play-off. Bo nasze ambicje są większe. 

Wynik jest mylący, bo zdziesiątkowane Memphis w pierwszej połowie nie tylko dotrzymywało kroku, ale nawet wypracowało przewagę. Pod koniec pierwszej połowy PTB błyskawicznie odrobiło straty, a druga połowa to już była rzeź niewiniątek. 

Cieszy dobra postawa podkoszowa Kantera i rozbłysk energii Turnera, który wsławił się drugim kolejnym triple-double. To cieszy, ale trzeba brać poprawkę na postawę rywala.

Swoją nieprzydatność na pozycji centra pokazał po raz kolejny Zach Collins. Albo fauluje, albo jest przeszkodą prostą do ogrania. Nie ma innej możliwości jak rotacja na tej pozycji Kanter-Leonard. A Stotts Meyersa uparcie trzyma na lawie. Później go pewnie wrzuci na głęboką wodę. 

To co martwi najbardziej to prawdopodobna konfrontacja z Utah, które usadowiła się na czwartym miejscu. A Houston trudno będzie zdystansować, bo teraz dwumecz z Jokiciem (on chyba nie wysłał pozdrowień dla Nurkicia).

Pożyteczne roszady

Wolves.jpg

Zbliżamy się do pięćdziesiątki. Wygranych meczów rzecz jasna. 

Konfrontacja z Wilkami do łatwych nie należała, ale ciekawe nowe pomysły zaowocowały lepszą grą drugiego garnituru. Do pierwszej piątki wskoczył Hood. I on dobrze się spisał i wchodzący z ławki Layman. Eksploatowany był Kanter, który nie przestraszył się rosłych, utalentowanych, ale sfrustrowanych podkoszowych rywala. Zaskakująco dobrze zagrał Turner, a dawno niewidzianą energią emanował Leonard

Timberwolves miało ochotę na sprawienie niespodzianki, chociaż w obecnym stanie kadrowym każda porażka PTB jest wytłumaczalna. W trzeciej kwarcie odrobili straty i wyszli na prowadzenie. Ale w ostatniej już polegli, przytłamszeni wybuchem entuzjazmu graczy z Portland – tych którzy jak Evan ostatnie tygodnie spędzili w czymś w rodzaju snu zimowego. 

Wygrana w Minneapolis odżegnała ryzyko dogonienia przez Utah – przewaga własnego parkietu to jedyne co możemy osiągnąć, z niecierpliwością czekając na powrót CJ-a i wierząc, że nasz rywal w play-off nie pozna się na ograniczeniach obronnych pozostałych nam wysokich graczy.

Mistrzowie 1989-1990

pistons.jpg

Kuriozalny mecz. Odbył się chyba tylko po to żeby można było sobie przypomnieć mistrzowską drużynę sprzed już 20 lat, bo wywiady z nimi stanowiły pierwszy plan, a nieudolna próba wrzucenia piłki do kosza przez współczesnych grajków – jedynie tło. Gospodarze spudłowali pierwszych 16 rzutów, w pierwszej kwarcie trafili ledwie 2, i zakończyli ją z dorobkiem 11. W normalnych warunkach to byłby już pogrom, ale Blazers dostosowali się skutecznością, punktując co zaskakujące jedynie spod kosza. Obie drużyny w tym sezonie zaskakują wysokimi zdobyczami punktowymi, a pierwsza kwarta była druga najgorsza pod tym względem w całej lidze. 

Pistons ogarnęli się w końcu w trzeciej kwarcie i to wystarczyło na słabiutkich tego dnia PTB. Odjechali błyskawicznie, a Lillard nie miał z kim pociągnąć zespołu. Taki Aminu, który jeszcze 24 godziny wcześniej wyglądał na koszykarza spudłował wszystkie rzuty. Detroit wciąż walczy o ósemkę, stąd ich determinacja była większa. Portland walczy z jednej strony z Houston o trzeci plac, z drugiej czuje nad sobą oddech Utah w kwestii przewagi parkietu. Jej utrata to już byłaby katastrofa w kontekście obecnych problemów kadrowych. Mecze z Jazz też nie wyglądają zachęcająco – Gobert pod koszem to będzie masakra. 

Na razie cieszmy się awansem i najlepszym sezonem regularnym od lat.

Żyłowanie

Atlanta.jpg

Szósta wygrana z rzędu, dziewiąta w ostatnich dziesięciu meczach, umocnienie się na trzecim miejscu w klasyfikacji Konferencji Zachodniej. Nic tylko się cieszyć, chociaż każdy wie że ta bańka sukcesów może prysnąć gdy naprzeciwko stanie zdeterminowany rywal w pierwszej rundzie play-off.

Mecz w Atlancie był trudniejszy niż w Chicago (chociaż finalny wynik taki sam), bo rywal przynajmniej w ofensywie coś sobą reprezentował. Ale był bezsilny w obliczu skuteczności Lillarda, który skupił się na punktowaniu porzucając pomysł na kreowanie innych graczy poprzez asysty. I to przy wsparciu lepszego tego dnia w zupełności wystarczyło.

Trwają poszukiwania rozwiązań podkoszowych. Był nawet moment gdy desygnowano piątkę bez środkowego. Ale to trochę przelewanie z pustego w próżne: Kanter już nie nauczy się bronić, Collins wciąż nie potwierdza potencjału którego się w nim niektórzy dopatrują, Leonard jest po kolejnej lekcji pokory zupełnie bez formy, a Labissiere to zapchaj dziura na ostatnie minuty.

Pytanie tylko po co w tych okolicznościach drużyna tak walczy o każde zwycięstwo, jak tej samej nocy GSW przegrywa sobie z Minnesotą?

Chicago – DNO

Bulls2.jpg

To miło, że znienawidzony rywal jest na poziomie polskiej ligi, ale my chwilowo mamy inne problemy. Do pierwszej piątki wszedł Kanter, od ławki odspawany został Leonard, a ciężar gry obronnej wśród wysokich dzierży Collins. Nawet dzisiaj na tle tak beznadziejnego rywala widać było jak krucha to konstrukcja. Robin Lopez jak się spiął, a spiął się tylko na chwilę, to dzielił i rządził. 

Na takie Chicago wystarczył skuteczny Curry i wspierający go Hood. Nawet Lillard wygląda na przytłumionego tym co się wydarzyło. 

Małym pocieszeniem jest więc sytuacja w tabeli, w której wspięliśmy się na zaszczytne podium Zachodu. Perspektywa pierwszej rundy z LAC, a drugiej z Denver była ponętna … jeszcze tydzień temu.

Koniec sezonu?

Jusuf.jpg

Druga dogrywka heroicznego boju z Brooklyn Nets. Trup ściele się gęsto. Oni walczą o miejsce w PO, my o ich zapewnienie już po tym meczu. Do końca pozostało dokładnie symboliczne 2:22. Jusuf Nurkić - grający najlepszy mecz w sezonie, a pewnie w całym sezonie dynamicznie rusza do zbiórki, nieszczęśliwie lądując na złamanej nodze. Ogromny ból i szok całej Moda Center. Opuszcza parkiet na noszach. Czeka go teraz operacja i długa, zapewne co najmniej roczna rehabilitacja. 

Cały plan PTB rozsypał się w pizdu. Nieważne zwycięstwo (Brooklyn już nie doszedł do siebie, po tym incydencie), nieważny awans do PO, nieważna nawet przewaga parkietu. Nawet fani Kantera, Collinsa i Leonarda wiedzą jaka dziura pod koszem się wytworzyła i że każdy z łatwością ja wykorzysta. Może jeszcze powalczą, ale to najprawdopodobniej przełomowe wydarzenie tego sezonu. 

Kwestia tylko, czy ta heroiczna walka w sezonie regularnym nie była ponad stan eksploatacyjny zawodników. CJ już kontuzja, teraz Nurkić, Lillard trzyma się tylko ze względu na końskie zdrowie. W sporcie ważne jest również wyrachowanie, taktyka, rozłożenie sił na cały sezon. Tego w Portland nie potrafią ogarnąć już kolejny sezon z rzędu.

Przebudzenie Aminu

Aminu.jpg

Detroit okazało się bardzo trudnym rywalem. Dopiero szturm w końcówce 12:0 dał PTB kolejne cenne zwycięstwo. 

Tym razem kluczowe okazało się ożywienie Aminu, który od początku punktował, a w obronie stanowił jedyną przeszkodę dla rozochoconym Tłoków. To on wywalczył kluczową piłkę i zapewnił zwycięstwo. 

Kolejny dobry mecz Setha Curry. Wyróżnił się walką na ofensywnej tablicy Kanter

Do końca już tylko 10 spotkań, w tym wyjazd właśnie do Detroit, gdzie sądząc po dzisiejszym meczu będzie ciężko. Lokata numer trzy jednak wciąż realna, warunkiem kolejne wygrane.

Pożegnanie Dirka

Dirk2.jpg

Walka przed rozstawieniem na Zachodzie rozgorzała na dobre. Na szczycie dość nie spodziewany przed sezonem trudności GSW z Denver. Postawa Nuggets to wielka niespodzianka i pewnie każdy chce z nimi zagrać, jak nie w pierwszej rundzie. Także my, stąd ważna rywalizacja z Houston o trzecie miejsce. Prawdziwy ścisk jednak jest na lokatach 5-8. Przegrali w końcu Spurs, kryzys mają OKC, kto wie czy sensacyjnie na piątą lokatę nie wskoczy Utach, albo LAC, których typowano raczej poza ósemkę.

Portland gra jakby najważniejszym celem sezonu było przekroczenie 50 zwycięstw. Takie żyłowanie się budzi wątpliwości, bo wszyscy pamiętamy jak skończyło się rok temu.

Dallas ma inne cele. Co prawda w meczach z PTB byli zawsze zdeterminowani, ale tym razem polegli zdecydowanie. Wystarczył rozsądny Lillard i wsparcie z ławki w postaci Setha Curry

Owację na stojąco dostał Dirk Nowitzki – które zagrał wiele świetnych meczów w Moda Center, niektóre jego rzuty za trzy jeszcze długą będą nam się śnić w koszmarach po nocach. 

Z ciekawostek: odwiedził nas Krzyś Kaman, a Meyers naśmiewał się z podrygiwania Collinsa. Atmosfera więc dopisuje. Oby playoffy znowu tego nie zweryfikowały.

Żółtaczka

Pacers.jpg

Najważniejsza informacja na jaką przez kilka dni czekaliśmy – to stan zdrowia McColluma. Wydaje się, że kontuzja z San Antonio nie będzie ona na tyle groźna aby zachwiać całym sezonem. A może nawet CJ wróci jeszcze przed play-offami. Nawet może mu to wyjść na dobre, bo był zdecydowanie za bardzo eksploatowany. 

A że i bez podstawowego gracza można wygrywać pokazał mecz z solidną i groźną, a przy okazji irytującą intensywnie żółtymi strojami - Indianą. Było trochę eksperymentów, także mniej udanych (Layman w pierwszej piątce), ale gdy zaczęły wpadać trójki, a zaczęły dopiero od przedostatniej minuty pierwszej połowy, to już wpadały hurtowo i przewaga błyskawicznie rosła. Pacers nie poddawali się i każdy przestój w grze wykorzystywali do zmniejszania dystansu, która w końcówce nawet stopniał do niebezpiecznego poziomu. Jednak, głównie asystujący w tym meczu, Lillard kontrolował sytuację. 

Po wojażach przyszedł na czas na domowe mecze: kolejne trzy, z przeciętnymi rywalami, w Moda Center. Okazja do kolejnych rotacji i spokojnego kurażu McColluma.

Noc z SAS

SAS2.jpg

Mecz z soboty na niedzielę o godz. 1.30. Nocka zarwana.

Pierwsza kwarta wyrównana, rzutem na taśmę wygrana przez duet LMA - DeRozan 23:21.

Na początku drugiej SAS odskakuje na 30:21. Rezerwowi nie dają rady. Szybko wraca pierwsza piątka i PTB wychodzi na prowadzenie. Do przerwy 48:50.

Dramat. Groźnie wyglądająca kontuzja CJa. 56:54. Lillard wyrównuje na 60:60. CJ już w szatni. Drużyna walczy. Prowadzenie przed czwartą kwartą 72:76.

Rezerwowi znowu tracą prowadzenie 81:80.

SAS odskakuje na 101:92.

Przegrywamy. Ale bardziej martwi zdrowie McColluma.

Z 0:4 na 4:0

1.jpg

To już nie te same Pelikany. W tym roku dominujemy nad nimi, ale to marne pocieszenie.

Bez Davisa i Holidaya nie mieli szans na wygraną, chociaż trzeba przyznać że wysoko postawili poprzeczkę. Dopiero w końcówce Blazers udokumentowali swoją wyższość.

Może trochę się oszczędzali przed arcyważnym meczem w San Antonio.

Duma z McColluma

LAC4.jpg

LAC to obecnie rywal z najwyższej półki. Jednak udało się wywieźć zwycięstwo z gorącego terenu. A to głównie dzięki znakomitej skuteczność CJ-a w ostatniej kwarcie. 

Wcześniej przewaga było po stronie gospodarzy, którzy faktycznie wyglądają solidnie. 

Stotts odważył się w drugiej kwarcie zagrać piątką rezerwowych i to mogło być kluczowe w kontekście wypoczynku CJ-a przed ostatnią faza gry.

Zwycięstwo cieszy, bo zamiast martwić się grupą pościgową (Jazz, Spurs i LAC) możemy liczyć na potknięcie rywali sprzed nosa: Rockets i OKC. Przewaga parkietu w play-off bardzo by się przydała. 

Teraz weekendowy dwumecz: Pelikany i Aldridge.

Słoneczna Moda Center

Suns2.jpg

Konfrontacja z Suns to jednomeczowy oddech od katorżniczej walki o jak najlepszą pozycję wyjściową po rundzie zasadniczej. Rywal celuje w najgorszy bilans ligi, i chociaż ostatnio coś wygrywał to w Moda Center raczej nie wykazywał nastroju do sprawienia niespodzianki. 

Tym razem ciężar zdobywania punktów spadł na McColluma, bo Lillard „odpoczywał” po ostatniej 50-tce (punktowej). W gronie rezerw CJ miał wsparcie w osobie Setha Curry. Co raz marniej wyglądają natomiast nowe nabytki: Kanter i Hood. Co gorsza głębsze rezerwy prawie w całości w kilka minut roztrwoniły przewagę – stąd wynik końcowy nie oddaje przebiegu meczu. 

Nie możemy się za bardzo przywiązać do domowych meczów, bo teraz kolejna seria wyjazdowa. Krótsza, ale trudna. Zaczynamy w połowie tygodnia meczem w Los Angeles z aspirującymi do play-off, w przeciwieństwie do drugiej, mniej lubianej drużyny z Miasta Aniołów, Clippersami.

.

Osobiste Skala

Kanter2.jpg

Cóż to był za mecz.

Nurkić pobił się dwukrotnie. Raz z Westbrookiem, drugi raz z PG13. Kluczowe rzuty wolne musiał więc wykonać Skal. Sędziowie mylili się jak dzieci w obie strony. Prowadzenie zmieniało się jak w kalejdoskopie. Dogrywka od początku wisiała w powietrzu. Mecz nawet z przewijaniem trwał prawie 3 godziny. Zero litości dla ludzi, którzy pracują. 

PTB przegrało z OKC po raz czwarty w tym sezonie. Przykre. Ale jeżeli są słabsi to o detale: błędy taktyczne, zbyt indywidualne rozwiązania, brak wykorzystania rezerwowych. Lillard w tak ważnym meczu grał dobrze, ale grał same. Pierwsze w tym sezonie +50 punktów na nic się zdało.

W dogrywce bez Nurkicia, który wyleciał za dwa techniczne Blazers byli bezradni. OKC miało zdecydowanie więcej opcji.

Trudno będzie już ich przeskoczyć w tabeli, a ryzyko że to z nimi zagramy w pierwszej rundzie jest duże. Byłyby ekscytujące mecze, ale awans bardzo trudny do wyszarpania.

.

Gryźli, gryźli i zagryźli

Memphis2.jpg

Niemiła niespodzianka na zakończenie siedmiomeczowej, jakże udanej do tego momentu, serii wyjazdowej. Mecz w Memphis miał być spacerkiem, najprostszym punktem na tej mapie podróży.

Początkowo nic nie zapowiadało wpadki. Jednak od drugiej kwarty gospodarze prowadzeni przez znakomitego tego dnia Conleya zaczęli trafiać i lepiej bronić. Dochodzili i dochodzili do PTB, ale jak przychodziło wyrównać to Blazers łapali oddech. Jednak w końcówce w końcu doszli i pewnie wygrali, ku zaskoczeniu wielu kibiców PTB.

Portland nie miało tego dnia argumentów. Lillard i CJ ledwie przeciętnie. Nurkić szybko złapał problemy z faulami. Rezerwowi o ile nieźle ofensywnie, to słabiutko w obronie. Stotts nie miał pomysłu na zakończenie, kończył mecz stereotypowymi rozwiązaniami i brakiem odwagi w obronie. Może trzeba było wpuścić Collinsa za Nurkicia, a Turnera za CJ-a żeby zniwelował Conleya??? Ale Stotts jak zwykle gra bezpiecznie.

Rewolucja w tabeli Zachodu. Wpadkę PTB i OKC wykorzystali wygrywający ostatnio seryjnie Rockets, który awansowali na trzecie miejsce, a nas zepchnęli na piąte. W piątek rano arcyważny mecz z OKC. Nareszcie w Moda Center.

Hood użądlił Hornets

hornets2.jpg

To był trudny mecz. Nie ze względu na popołudniową porę (w Polsce wymarzona 19.00), lecz ambicje rywala, dla którego każde zwycięstwo jest ważne w walce o play-offy w konferencji wschodniej, czyli tam gdzie można awansować z mocno ujemnym bilansem. 

Blazers walczą o jak najlepszą pozycję na Zachodzie i również nie mogą sobie pozwolić na kryzys, stąd trudna wyjazdowa seria zamieniła się w paradę zwycięstw. Udało się tę passę potrzymać również w Charlotte, chociaż łatwo nie było. 

To był mecz Rodneya Hooda. Od początku czwartej kwarty dominował na parkiecie, trafiał z trudnych pozycji. Trener zaufał i zostawił go do końca, dzięki czemu nawet słabsza forma strzelecka Lillarda i CJ-a nie przeszkodziła w zwycięstwie. 

Na deser wyjazdów pozostało jeszcze Memphis. A później powrót na Zachód i równie trudne konfrontacje.

Jak Kubacki

Kubacki.JPG

Nie był to aż tak absurdalny mecz, jak konkurs skoków w którym Polacy wygrali atakując z pozycji 27 i 18. Ale też było dziwnie.

Toronto szybko sobie ustawiło mecz. Wyeliminowali Nurkicia poprzez faule. Przy braku Kantera (Kanada) kompletnie nie radzili sobie przyspawani do ławki Leonard i Collins. Słabszy dzień miał Lillard. Drużynę na powierzchni trzymał jedynie McCollum.

Gdy wydawało się, że mecz jest rozstrzygnięty w ostatniej kwarcie gospodarze przestali grać, a PTB ich dogonili i nawet wyszli na prowadzenie. Pomagali nam w tym absurdalnymi decyzjami (jak w skokach) sędziowie, ale też było dużo lepsza gra Lillarda i Nurkicia. Gdy zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, Toronto się ogarnęło i absurdalnym rzutem Leonarda, nie naszego, zapewniło sobie zwycięstwo. Może i lepiej – bo dogrywka o piątej nad ranem, nawet z piątku na sobotę, to taka sobie przyjemność.

 

Teraz niełatwy mecz z Hornets o atrakcyjnej dla polskiego widza porze – 19.00 niedziela.

Winda

Boston2.jpg

Tytuł nie odnosi się do wywindowania formy drużyny po przyjściu nowych zawodników, co także jest faktem, a do 30 minutowej przymusowej integracji w klaustrofobicznym pomieszczeniu. Wydarzenia z Bostonu mogłyby być kanwą filmu, a może nawet dodatkowo zmotywowały kolektyw do zwycięstwa na trudnym terenie. W każdym razie w dniu meczu wszyscy wybrali schody zamiast ryzyka bostońskich elewatorów. 

Celtowie popadli w kryzys i ostatnio przegrywają. Widać było tę ich słabszą formę. Jednak mieli momenty, gdy dochodzili. Na szczęście formę odzyskał Moe Harkless. W końcówce Lillard wziął drużynę w garść, dobrze rozdzielał piłki i kolejne zwycięstwo stało się faktem. 

Jak na razie nie taka straszna ta wyjazdowa seria. Chociaż kolejny mecz będzie najcięższy – w Kanadzie z Raptors. W tabeli uciekamy Rockets i dochodzimy Thunder.

Bezsenna noc

Boston.jpg

Jak ktoś spać nie może to meczyk o 1 w nocy – jak znalazł. Wydawało się, że po pierwszej połowie, w której PTB dominowało (II kwarta: 100% za trzy, ponad 80% łącznie), sprawa jest rozstrzygnięta i można iść spać. A tymczasem w drugiej połowie pojawiły się emocje. „Tankujący” gospodarze zaczęli bronić i trafiać z dystansu. Szybko zniwelowali straty i dopiero w końcówce Blazers odzyskali kontrolę. 

Trwa więc dobra passa pomimo trudnej serii wyjazdowej. Przyjście Kantera i Hooda uaktywniło prawie wszystkich graczy. Dzisiaj swoje minuty dostał nawet Collins i spisywał się w obronie całkiem przyzwoicie. 

Duży wkład w zwycięstwo wniósł stuprocentową skutecznością za trzy Seth Curry. Liderem punktowym okazał się McCollum. Lillard ożywił się dopiero gdy mecz zrobił się na styku na przełomie III i IV kwarty.

Teraz większe wyzwania na Wschodzie: Boston i Toronto. Znowu dla nocnych marków: mecze o 1:30. Wyprawa do Bostonu rozpoczęła się tym, że pół drużyny utknęło w zepsutej windzie.

Klątwa przełamana

Sports Temple.jpg

Wspólne oglądanie meczów przez naszą warszawską społeczność Blazers nie była do tej pory najlepszym rozwiązaniem. Raz że frekwencja była powtarzalnie słaba, dwa że kończyło się porażką, a najczęściej łomotem.

Tym razem spotkaliśmy się w Temple Bar, gdzie dominował klasyk Lech-Legia, a następnie KSW (także kobiet). My wzmocnieni nowymi fanami, wciśnięci w kąt, emocjonowaliśmy się znakomitą trzecią kwartą. 

Hood i Kanter wyzwolili nowa energię. Lepiej grają Aminu i Harkless. W tej sytuacji wygrywamy mecze pomimo usunięcia się w cień duetu CJ + Lillard, którzy łącznie rzucili zaledwie 32 punkty. Wygrana w Philadelphii to efekt dobrej gry na desce – para środkowych robi swoje, Nurkić mając wsparcie nie musi już obawiać się problemów z faulami i drugi mecz z rzędu jest najlepszym strzelcem.

Seria wyjazdowa nie jawi się już tak strasznie, a zwycięstwo w kolejnym meczu z Cleveland wydaje się pewne. A dla nas ważne, że możemy się bez stresu umawiać na kolejne meczu. Za tydzień w Charlotte również o godz. 19.00.

Biali na Brooklynie

Nets.jpg

Po kolejnej przymusowej przerwie, weekend gwiazd pozostał jedynie nagrany na dekoderze, powrót do normalnej koszykówki. I od razu wyzwanie przed Blazers: siedem wyjazdów, w tym sześć do czołówki Konferencji Wschodniej. Mecz z Brooklyn był tym, który można było równie dobrze wygrać, co przegrać. A w dodatku miał wiele smaczków. 

Przede wszystkim debiut Kantera. Wypadł bardzo dobrze. Odciążył Nurkicia, dzięki czemu to środkowi wygrali ten mecz. Tak w ogóle to biali zawodnicy: Kanter+Nurkić+Layman zdobyli łącznie aż 51 punktów, co w NBA zdarza się rzadko. Mankamentem wzmocnienia Kanterem jest wypad z rotacji i Collinsa i Leonarda. Jakoś bez nich będzie smutno. 

Nets potraktowali mecz prestiżowo z uwagi na trio Crabbe-Davis-Napier. W ostatniej kwarcie odrobili straty, ale to było wszystko na co ich było stać. Zawiódł przede wszystkim Harris, bohater konkursu rzutów za trzy punktu w trakcie weekendowego cyrku.

W sobotę mecz o 19.00 polskiego czasu i wspólne spotkanie, pewnie znowu będą tylko ci co zawsze, warszawskich fanów PTB.

Enes Kanter

Kanter.jpg

Po dwóch wyjazdowych porażkach i perspektywie ciężkiego tournée na Wschód, kibice Blazers dostali dwa niespodziewane prezenty.

Pierwszym jest turecki środkowy Enes Kanter, swego czasu przymierzany do PTB jednak wówczas za drogi. Teraz jego wartość mocno spadła głównie z powodu kiepskiej obrony. Gostek ma jednak swój charakter i powinien być pełnoprawnym zmiennikiem Nurkicia (gdzie się podzieją Collins z Leonardem – nie wiadomo), a może zastąpi w pierwszym składzie kogoś z duetu Aminu i Harkless. W arcytrudnym meczu z GSW wszyscy więc starali się nie wypaść z rotacji, bo na razie po transferze Hooda wypadł Leonard.

Drugim prezentem okazała się czwarta kwarta tego meczu, w którym piątka rezerwowych tak wyprowadziła faworyta z równowagi, że ten łapał głównie przewinienia technicznego, a wściekłość trenera powinna być obiektem memów. PTB zatrzymali liderów gości: Curry i Durant już nie punktowali. To bardzo ważne zwycięstwo przed przerwą na weekend gwiazd i w obliczu trudnych meczów u liderów Konferencji Wschodniej. Ale to dopiero po szopce weekendowej. Teraz chwila odpoczynku.

PG13 = 47

OKC3.jpg

Po kuriozalnej porażce Blazers zostali szybko przetransportowani do Oklahomy na kolejny trudny mecz. OKC wyzwala nadzwyczajne moce, ale na nic się one zdały.

Gospodarze prowadzili przez cały mecz, momentami nawet 20 punktami kontrolując przebieg meczu. Mała iskierka nadziej pojawiła się przed ostatnią kwartę, gdy po znowu dobrej trzeciej kwarcie Lillarda przewaga stopniała do 5 oczek. Ale tego dnia Blazers nie mieli więcej argumentów.

Dobrze wciąż prezentuje się Hood, ale odmiany popsuł się McCollum, a problemy z faulami przygnębiają Nurkicia. Sztab nie może się zdecydować czy postawić na Collinsa, który gra ostatnio odrobinę lepiej, czy jednak na Leonarda.

Oklahoma nie ma tego typu problemów. Paul George sam wygrywa mecze, jakby co to odpala Westbrooka, a także wśród rezerwowych, jak się okazało, mają atuty.

Pandemonium w Dallas

Dallas2.jpg

Mecz w niedzielę o godzinie 21 polskiego czasu, więc okazja do spotkania, wspólnego kibicowania i przeżywania goryczy porażki. Na którą się tym razem nie zanosiło.

Mavericks są w okresie przebudowy, sprzedali nawet Matthews’a, wzmacniając się zaciągiem z Nowego Jorku. W nowym zestawieniu grali pierwszy raz. Blazers tymczasem zdeterminowani w obliczu trudnego terminarza.

Od drugiej kwarty wszystko dzięki rezerwowych szło w dobrym kierunku. W trzeciej odpalił Lillard, wyraźnie tego dnia rozdrażniony. Bardziej od samego meczu interesowała nas więc otoczka, czyli dodatkowy smaczek oglądania meczów na żywo, w Teksasie było to wyścig niemowląt, facet z drabiną w przerwie i wszechobecni superbohaterowie.

Tymczasem w ostatniej kwarcie przyszło jakieś pandemonium. Po pierwsze pozostał na parkiecie, po wyczerpującej trzeciej kwarcie Lillard, i przestał trafiać. Dallas wykorzystało problemy z faulami wysokich: Nurkić musiał opuścić parkiet, a Collins grał na granicy ryzyka. Blazers nie mogli odzyskać rytmu i w całej kwarcie do kosza trafili ledwie trzy razy. Jeszcze w ostatnie akcji zamiast brać czas, Lillard wkręcał się pod kosz, gdzie napotkał całą piątkę obrońców. Szczęka nam opadła, jak na wyświetlaczy pojawiły się zera i informacja o zakończeniu meczu.

Bilans czwartej kwarty: Layman i Hood dwa trafienia na początku. Moe i Lillard 3 pkt z osobistych. CJ w końcówce za 2. Razem 9 pkt – pandemonium.

Aldridge ośmieszony

spurs.jpg

Wymarzony debiut Rodneya „Robina” Hooda. Trafił 6/7 i jego 14 punktów pomogło wygrać ten arcyważny mecz.

To był mecz walki, zawodnicy wyfroterowali parkiet Moda Center niczym najlepsza Ukrainka w willi warszawskiego celebryty. SAS potrafili w kilka minut trzeciej kwarty odrobić 16 punktów, gdy grali praktycznie dwoma zawodnikami DeRozenem i Guyem. Ale w decydującym momentach zwyciężyła determinacja Blazers. Miło było patrzeć jak Nurkić kilka razy ośmieszył wręcz LMA.

Teraz czeka nas aż 9 na 10 spotkań na wyjeździe, w tym tournée po Wschodzie i konfrontacje z tamtejszą czołówką (Philadelphia, Toronto, Boston), a ten jedyny mecz u siebie to jak na złość z GSW. Nie będzie więc łatwo, szczególnie gdy nasza delegacja na mecz Gwiazd wróci podmęczona.

Robin HOOD

Rodney.jpg

W długiej przerwie, jakże bezsensownej, doczekaliśmy się nie tylko kolejnej dawki koszykówki, ale w końcu jakieś zmiany kadrowej. Z Cleveland przyszedł całkiem niezły, ale chimeryczny grajek Rodney Hood. Poświęciliśmy za niego Stauskasa i Baldwina plus jakieś picki. Czy to oznacza, że staniemy się Robin Hoodem ligi NBA, który wygrywa z najlepszymi rozdając punkty słabszym. Mecz z Miami jakby wskazywał na taką ewentualność.

To był tylko pozornie był łatwy rywal: Ognie walczą o ósemkę na Wschodzie – tam na luziku można się dostać z ujemnym bilansem, dobrze grają na wyjazdach, a dodatkowo mają swoje dwie wieże. I to one zadecydowały, bo Nurkić dzisiaj nie był sobą.

Co prawda CJ starał się jak mógł, wspierał ich Layman, udało się nawet odrobić 15 pkt straty, ale końcówka była już pod dyktando Ognia. Zabrakło tym razem skuteczności Lillardowi, który trafił zaledwie 5 razy.

Chwilowo wracamy do rytmu meczowego i za dwa dni arcyważna rywalizacja z dobrze grającymi ostatnio Spurs. Aldridge, we are waiting for you.

Wyposzczeni

Utah2.jpg

Ktoś tak ułożył terminarz, że na przełomie stycznia i lutego Blazers grają wszystkiego jeden mecz. Ale za to trudny, z niewygodnym rywalem. Można więc zgubić rytm, dodatkowo ze składu wypadł Nurkić.

Nadzieje rywala okazały się płonne. Blazers wyglądali na wygłodzonych koszykówki i już w pierwszej kwarcie zagranej na blisko 80% skuteczności zmiażdżyli rywala. Jazzmani jeszcze łapali oddech, gdy pod koszem bezkarnie zdobywali punkty, ale szybko zostali skarceni. Lillard już w formie na mecz Gwiazd nawet na chwilę nie pozwolił utracić kontroli nad meczem.

W ofensywie udanie Nurkicia zastąpił Leonard. To był jeden z niewielu meczów PTB, gdy trafiali zarówno CJ i Lillard. Goście poddali mecz na początku trzeciej kwarty. Jeszcze w grudniu to oni wygrywali w Moda Center 30 punktami, teraz przydarzył się scenariusz odwrotny.

Następny mecz? Za tydzień …

Black Hawk

hawks.jpg

Nawet nieobecność, jakże rzadka, Lillarda nie trwożyła w kontekście faktu konfrontacji z drużyną, która do tej pory wygrała dwa razy mniej meczów niż PTB. Tymczasem okazali się całkiem wymagającym rywalem i przez długi okres – w zasadzie jeszcze w połowie ostatniej kwarty, losy meczu były otwarte.
Pod nieobecność Lillarda ciężar liderowania wziął na siebie McCollum i wywiązał się z zadania wzorowo: skuteczność, asysty, a nawet zbiórki. Był wszędzie, prowadził drużynę i można tylko się zastanawiać, czy bez Lillarda nie byłby prawdziwym liderem drużyny. Niekoniecznie w Portland, bo rozkminki o jego transferze wracają co i rusz. 
W pierwszej piątce wystąpił Seth Curry i po raz kolejny okazał się bardzo pożyteczny – jego trafienia przydarzają się akurat w najbardziej potrzebnych momentach. To niezwykle przydatna cecha. Na uwagę zasługuje jeszcze pojawienie się w rotacji Baldwina IV, niestety jego 8 minut okazało się zupełnie bezproduktywne.
Ktoś wymyślił tak terminarz, że przez najbliższe dziesięć dni Blazers grają tylko jeden mecz. Ale za to ważny – w Moda Center z Utah.

50-30-20

phoenix.jpg

Pół setki meczów za nami. Bilans imponujący. Ale miejsce w tabeli oznaczające ewentualną rywalizację w pierwszej rundzie PO z Houston mniej optymistyczne.

Mecz z najsłabszymi w Zachodniej Konferencji Suns zgodnie z przewidywaniami bez większej historii. Co prawda w pierwszej połowie jeszcze był wyrównany. Jednak faule CJ-a i gorsza skuteczność Nurkicia nie miały większego wpływu. W trzeciej kwarcie Suns odpuścili, a w czwartej dobili ich rezerwowi PTB: Curry i Layman. Pierwszopiątkowicze już nie musieli wracać, a kibice z Portland przypomnieli sobie o istnieniu takich graczy jak Swanigan.

W tym roku trudno będzie odpuścić All-Star Weekend, bo do konkursu wsadów zakwalifikowano i Lillarda i Setha Curry.

WyGrzmocenie

OKC2.jpg

Obie drużyny miały „w nogach” długie podróże (Utah/NJ), ale mecz wyglądał jak siódma konfrontacja w play-off. Jednak widać jak iskrzy na linii Oklahoma-Portland. Nie ma zmiłuj się, że ktoś zmęczony.

OKC postawiło na obronę i szybkie kontrataki. Sytuacji gdy przejmowali piłkę i kończyli efektownie kontrę było kilkanaście. Gospodarze dodatkowo dużo lepsi byli w skuteczności za trzy. W Blazers dopiero w trzeciej kwarcie wstrzelił się CJ. To dzięki niemu i przyzwoitej grze rezerwowych (znowu dobrze Leonard) losy meczu były otwarte do końca. Zadecydowało jednak zmęczenie w kluczowych momentach Lillarda i Nurkicia.

To był mecz o trzecią lokatę w Konferencji Zachodniej. Wydaje się, że jednak Oklahoma ma w tym roku silniejszy zespół i ewentualna rywalizacja w PO byłaby co prawda ekscytująca, ale trudna do wygrania.

Powieźli Jazz

Jazz.jpg

Nosił wilk razy kilka, ponieśli i … jazz.

Wydawało się, że po raz trzeci w tym sezonie podkoszowa dominacja Rudy Goberta zdominuje Blazers. Ale tylko do połowy trzeciej kwarty, gdy pod koszem zaczął rządzić Nurkić. Swoje dołożyli na przełomie trzeciej i czwartej kwarty: Layman, Leonard i Turner. Jazz wyciszyli się tak mocno, że przez kilka minut nie rzucili z gry ani razu. Przebudzili się gdy przewaga PTB była już dwucyfrowa. A koncentracja i determinacja z jaką grają ten sezon zasadniczy nie pozwala takiego dorobku roztrwonić. Chociaż Jazzmani mieli nadzieję do ostatnich pięciu sekund.

To ważne zwycięstwo, ponieważ szybko trzeba się przetransportować do Oklahomy na mecz o trzecie miejsce z tamtejszymi Grzmotami.

Era Laymana

Layman.jpg

Rewanżytowski mecz z pelikanami – po filmie „Chłopiec z burzy” okazuje się że to mogą być sympatyczni kompani, był wyrównany do momentu pojawienia się jako rezerwowego (Harkless się w końcu wykurował) Wielkiego Jake’a, który w 12 minut rzucił 20 punktów, będąc nie do powstrzymania.

PTB miało jeszcze problemy w ostatniej fazie meczu, z uwagi na faulowe perypetie wysokich graczy, ale to już nie to NOP co rok temu – w tym sezonie raczej nie powtórzą wygranej 4:0.

Zanosi się na dobrą bibę w RIP CITY ponieważ było to trzysetne zwycięstwo pod wodzą Terrego Stottsa. A wielu nie chce już na niego patrzeć w roli trenera Blazers …

Relaks

CC.jpg

Sparingowy mecz z najsłabszą drużyną w lidze. Cleveland po utracie LeBrona jest w fazie solidnej przebudowy.

Co prawda długo utrzymywał się niewielki dystans, a i ten na koniec meczu nie przystoi do rekordowego zwycięstwa Blazers na CC +50., ale nie było wątpliwości kto w tym sezonie jest drużyną lepszą.

Mecz przejdzie do historii ze względu na wyczyn początkowo ospałego Nurkicia, który finalnie wykręcił trzy raz dziesięć: punktów, asyst, zbiórek.

Statystycy odkryli również, że był to mecz z najmniejszą liczbą strat. Chyba w całej historii NBA.

PTB dodatkowo zanotowało wyższą skuteczność za trzy 55% niż z łatwiejszych do zdobywania punktów odległości.

Królestwo za Lillarda

Lillard2.jpg

Sam meczu Damian nie wygrasz, oj nie wygrasz. Bez wsparcia zmęczonego CJA i będącego wciąż myślami w Denver Nurkicia – panowie rzucili ledwo po 6 punktów, PTB byli bezradni.

Na uwagę zasługuje kolejny dobry, energetyczny mecz Laymana, mrówcza praca Turnera i ważne trójki Leonarda.

PTB stracili prowadzenie w II kwarcie, gdzie szturm przypuścili dobrze dysponowani rezerwowi Kings (58 punktów w całym meczu). Potem kilka razy Blazers dochodzili mając w pamięci noworoczną konfrontację, ale tym razem rywal był skoncentrowany do samego końca.

I z pustymi rękami wracamy do Portland na kolejny mecz z Cleveland. Wówczas się trochę odkujemy.

Serb niszczy Bośniaka

Denver.jpg

To było meczycho. Niczym w play-off. Walka, taktyka, emocje. Po raz drugi w tym sezonie Denver okazało się lepsze różnica jednego kosza. Chcemy takiej rywalizacji w play-off.

Przepis na pokonanie PTB jest następujący:

  • zneutralizować Nurkicia prowokując go do szybkich fauli

  • skupić obronę na duecie Lillard-CJ

To zadziałało w ubiegłym roku w wykonaniu Pelikanów i wszyscy mamy obawy, że może się powtórzyć w tym roku.

Na nic więc wsparcie Laymana (niewątpliwie odkrycie ostatnich meczów) i coraz solidniejszego Turnera. Blazers przegrali. Fakt, że minimalnie i pechowo, ale jednak powtarzalnie gdy rywal stosuje wyłuszczoną powyżej taktykę.

Co prawda 4 miejsce obronione, ale od razu szybka podróż do Sacramento i kolejny ciężki mecz z Królami.

Dzień bloków

Hornets.jpg

Wizyta ekipy Batuma wydawała się najtrudniejszą przeprawą w tercecie rywalizacji ze słabiakami Konferencji Wschodniej. Stała się jednak okazją do śrubowania statystyki bloków. Jak już Meyers, który „szczycił się” serią – pół sezonu bez bloku, zaliczył w jednym meczu trzy takowe – to chyba najlepszy dowód na wyjątkowość tej konfrontacji. Oczywiście najaktywniejszy był Nurkić, podkreślający swoją dobrą formę.

Pomimo dominacji Stotts ponownie dmuchał na zimne i eksploatował liderów, co w kontekście wyjazdowego dwumeczu Denver-Sacramento nie było zbyt mądrym posunięciem.

 

W tabeli PTB powracają do czołowej czwórki, a wśród rywali widać zadyszkę (Lakers) i serię kontuzji (Rockets).

Odstrzał Byków

chicago.jpg

Patrząc na obecną formę Bulls powoli mija wieloletnia nienawiść do tej drużyny. Przyszły lata chude i nic nie wskazuje aby Chicago wrócił do enbijejowskiej elity. Blazersom też raczej powtórka z 1992 roku i dojście do finału nie grozi, przy takiej konkurencji na Zachodnim wybrzeżu. Ale starają się jak mogą wykręcić najlepszy bilans.

Mecz z Chicago więc był kolejną cegiełką. Przebudził się z niemocy CJ i zagrał bardzo skuteczny mecz. Więcej minut w końcu dostali Collins i Leonard. Kolejny energetyczny mecz Setha Curry.

Zwycięstwo ani przez moment nie podlegało dyskusji. W ramach meczów z ogórkami ze wschodu zostali jeszcze Hornets.

Połówka

Knicks.jpg

Niepostrzeżenie dotarliśmy do półmetka sezonu zasadniczego. Jakoś wyjątkowo szybko - pomimo tak wszechobecnego znużenia kolejnym rokiem w zbliżonym składzie. Odmiennie jednak do poprzednich lat start był całkiem udany, a bilans mimo chwilowego kryzysu wygląda bardzo dobrze. Co prawda przewaga nad dołem tabeli jest nieznaczna i gorszy okres może grozić nawet wypadnięciem poza ósemkę. Szczególnie, że za Portland są takie teamy jak Pelicans, Jazz, Spurs.

Mecz z Knicks był spacerkiem, chociaż nowojorczycy długo prowadzili równorzędną walkę, a byli po niespodziewanej wygranej z Lakers (po 8 porażkach z rzędu). Z dobrej strony pokazał się nasz Vonleh, co od razu wywołało „gównoburzę” na temat zasadności jego odejścia z Portland.

W Blazers z dobrej strony pokazał się Seth Curry – który może okazać się istotnym elementem gdy przyjdzie do ważniejszych rywalizacji.

Kawał z brodą

Nurkic2.jpg

Rakiety co prawda bez CP3, ale z szalejącym ostatnio Hardenem. I to powstrzymanie brodacza, który miał najgorszą skuteczność od wielu meczów było kluczem do zwycięstwa. PTB odjechało w połowie II kwarty, gdy obrona na Hardenie była najlepsza i skutecznie broniło przewagi do samego końca.

Kolejny energetyczny mecz Nurkicia. Świetna postawa w obronie Turnera, który zastąpił w pierwszej piątce wciąż borykającego się z kontuzją Harklessa. CJ tym razem aktywny, ale mało skuteczny. Lillard jeszcze gorzej. Wygrać z Houston przy 17 pkt. Damiana to jest wyczyn.

Z rezerwowych ponownie wykorzystany był Layman. Gorzej natomiast funkcjonuje ustawienie na dwie wieże, czy też dwa młoty – chociaż to może obraźliwe: Collinsa i Leonarda.

Po trudnym terminarzu teraz oddech – trzy mecze ze słabszymi rywalami z konferencji wschodniej.

Larry Weinberg

Weinberg.jpg

To smutny okres dla społeczności Portland. Po odejściu bieżącego właściciela tuż przed sezonem, na samym początku 2019 roku odszedł były właściciel TrailBlazers (w latach 70-tych i 80-tych): 93-letni Larry Weinberg. Godny wiek, ale zawsze wielka szkoda. To za jego 19-letniej kadencji Portland jedyny raz w całej historii sięgnęli po mistrzowski tytuł.

W tym roku im to raczej nie grozi, a mecz z Thunder potwierdził taką prognozę.

To był bardzo ciekawy mecz pod względem taktycznym. I jak zawsze z OKC emocjonujący i trzymający w napięciu do końca. Zadecydowała ostatnia akcja, którą Blazers kompletnie schrzanili: pudła Lillarda i CJ plus brak zbiórki w ofensywie.

Kryzys formy nie trafiających z dystansu liderów jest wyraźny. Ale rekompensuje to lepsza dyspozycja Nurkicia (gra koszykówkę życia) i Aminu. Z czeluści rezerw wyłonił się Layman, który dał bardzo solidną zmianę. Na słabsze od OKC drużyny – taka dyspozycja będzie starczała.

Królowie Czwartych Kwart

Kings.jpg

Jaki początek, taki cały rok. Nie będzie więc lekko w tej konferencji Zachodniej. W której objawiło się chociażby takie Sacramento szczycące się najlepszą skutecznością w ostatnich kwartach. I tym razem odjechali Blazersom na dystans nawet 9 punktów.


Na szczęście w końcówce spuchli, a w dogrywce zupełnie nie istnieli. Sytuację uratowała dobra obrona Nurkicia i skuteczne wjazdy pod kosz Lillarda. Z rezerwowych błysnął tym razem Curry. Seth Curry.


Zwycięstwo pozwoliło umocnić się w ósemce, przed trudnymi meczami z Oklahomą i Houston. Co prawda we własnej hali, ale ci szczególnie nielubiani rywale już nas przegonili w tabeli.

Sylwester

phila.jpg

Aby pozostać na koniec roku w ósemce ten mecz PTB wygrać musiało. Zagrało więc na niespotykanej skuteczności. Na ile była ona wynikiem bierności defensywnej będącego myślami na sylwestrowej libacji rywala, a na ile poprawy koncentracji w obliczu zagrożenia spadkiem pod kreskę – pozostanie już na wieki tajemnicą.

Tym razem to Blazers wyglądali jak ekipa na dorobku, a Phila jakby tankowało dwunastu rok z rzędu. Swoją słabsza dyspozycje próbował zakryć CJ – aktywny, rozsądny i wszędobylski. W zasadzie sam wygrał mecz, chociaż wsparcie Nurkicia i Aminu było również widoczne.

Zabrakło tym razem Harklessa, dzięki czemu do piątki wskoczył Turner, a w rotacji pojawił się Layman. Kibice spragnieni nowością, a tacy coraz bardziej dominują w środowisku PTB, mieli także okazję do podziwiania czwartej kwarty rodem z ligi letniej.

Rozdrażnione GSW

GSW2.jpg

Nawet doskonała dyspozycja Damiana Lillarda (40 punktów) na wiele się nie zdała.

 

Porażka we własnej hali rozsierdziła faworyta ligi, który tym razem nie dał nawet pretekstu do zmiany losów rywalizacji, pewnie wygrywając w Moda Center.

Blazers próbowali wszelkimi siłami, ale ostatecznie popadli we frustrację i rozkręcili nawet pod koniec meczu awanturę po kolejnej kontrowersyjnej decyzji sędziowskiej.

Zachód jest nieubłagany – jedna porażka i już spadek na skraj ósemki.

Bracia

Curry.jpg

Nadspodziewanie dużo emocji i niespodziewany końcowy triumf. Chociaż zwrotów akcji było wiele.

Najlepszy mecz Nurkicia, który swobodnie sobie hasał pod koszem. A drużyna grała na niego i to był dobry pomysł. W gorszych momentach trójkami ratowali Stauskas - odrodzony, i Curry - Seth Curry.

Finalnie jednak wszystko było w rękach liderów. Lillard zepsuł ostatnią akcję w regulaminowym czasie gry, ale trafił trójką w dogrywce. Durant co prawda doprowadził do dogrywki, ale spudłował piłkę meczową.

GSW może trochę nas zlekceważyli, nie trafiali chociażby osobistych. I głównie dzięki temu, oraz zbilansowanej trójcy CJ-Lillard-Nurkić, udało się przerwać serię porażek w Oracle Arena (od listopada 2013).

ZaBLOKowani

Gobert.jpg

Taki center to prawdziwy skarb. Nawet w czasach zmniejszonego wpływu na grę graczy z tej pozycji. Rudy Gobert. Jego siedem bloków odebrało PTB chęć do gry. Zablokował: i Nurkicia, i Lillarda (wręcz siatkarsko), i Stauskasa. Może to z jego powodu dostajemy regularne wciry od Jazz, którzy wciąż są w dolnej części tabeli. Czego patrząc na ich dyspozycję w meczach z Blazers (kilka dni temu +30, teraz +21) nie idzie zrozumieć.

Stotts długo trzymał pierwszą piątkę, ale nikt nie był w stanie się nawet zbliżyć do kontrolujących przebieg mecz Jazzmanów.

W kontekście dwumeczu z GSW sytuacja w tabeli ponownie zrobiła się niebezpiecznie. Zachód – tutaj przegrać trzy mecze i wylatujesz poza ósemkę.

Wigilia

Dallas.jpg

Nadprogramowe emocje, z powodu szalonego rzutu Dončica doprowadzającego do dogrywki.

Mecz był trudny i wyrównany od początku. Do zwycięstwa prowadził Lillard, a w dogrywce McCollum.

Z rezerwowym wyróżnili się Seth Curry - trójkami i Meyers Leonard - walką pod koszem.

Przed trudnymi meczami: Utah, 2 razy GSW, 76-ers zwycięstwo było koniecznością. I tak ciężko na tym Zachodzie.

Ale Jazz

Lillard.jpg

Surowa lekcja koszykówki od Utah, które wciąż są za Blazers w ligowej tabeli. 

Tym razem nie było ani impulsu od rezerwowych, ani trzeciej kwarty Lillarda. Była natomiast bardzo słaba obrona, szczególnie na obwodzie, gdzie Jazzmani bezkarnie ładowali trójki.

Skala porażki jednak porażka w kontekście tego, że Stotts próbował ratować mecz nawet w czwartej kwarcie.

Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że to chwilowa obniżka formy po świętowaniu przez Lillarda 500 meczów w NBA.

Brawo Rezerwa!

Grizzlies.jpg

Początek był słaby. Nie trafiał Lillard. Jeszcze pod koniec I kwarty na tablicy widniał oldschoolowy wynik 10:17. 

Do boju poderwali rezerwowy. Zestawienie: Evan-Seth-Nick-Meyers-Zach funkcjonowało znakomicie i wyprowadziło PTB na prowadzenie.

Swoje w trzeciej kwarcie zrobił odrodzony Lillard.

Niedźwiadki jeszcze walczyły,  ale udało się dowieźć wygraną.

Dobry mecz Leonarda, pretensje mieli tylko smakosze kurczaków z McDonalda, że nie oddał ostatniego rzutu przy dorobku 99.

Determinacja

LAC3.jpg

Najlepszy mecz w sezonie! ważny dla układu tabeli, bo zwycięstwo pozwoliło na zrównanie się bilansem z LAC.

Świetny początek – skuteczność 80%, bez strat, zbilansowany atak. Potem rezerwowi roztrwonili przewagę, ale w trzeciej kwarcie „one Lillard show”.

Ostatnia kwarta pełna fauli i mozolnego odrabiania strat. Clippersi zbliżyli się na punkt. Dobra taktyka i skuteczność osobistych pozwoliła dowieźć zwycięstwo.

Rezerwowi

Raptors.jpg

Turner-Curry-Stauskas-Leonard-Collins. Takie zestawienie wyprowadziło Portland na 16 punktowe prowadzenie w połowie czwartej kwarty. Pierwsza piątka nie bez trudu utrzymała prowadzenie i sensacyjnie pokonało najlepszą drużynę ligi.

Drużyna wyglądała całkiem inaczej, niż w fatalnym ostatnio okresie. Lepiej wyglądali również starterzy: Harkless agresywny jak za dawnych lat. Pomysł, żeby sadzać Lillarda z CJ-em na ławce, już na początku sezonu dawał efekty. Rezerwowi dużo lepiej czują się we własnym sosie (Stauskasie). A wypoczęci liderzy mają więcej sił na końcówkę.

PTB wraca na 8 pozycję, ale depczą im po piętach takie drużyny jak SAS, NOP, Utah, Houston – czyli drużyny w ciemno obstawiane do awansu przed sezonem. Zwycięstwo z Raptors może być więc jedynie pyrrusowe.

Poza ósemką

Grizzlies.jpg

Niecała doba na przemierzenie trasy z Houston do Memphis. Nikt więc nie oczekiwał cudów.

 

Zabrakło Harklessa, koszmarnie zły mecz zagrali Nurkić (1 na 15) i Lillard. Słabo też po raz kolejny rezerwowi. Aż Stotts wyciągnął Swanigana.

Jedynie CJ grał dobrze – rzucił połowę punktów. Po raz pierwszy od dawna Blazers nawet nie powąchali setki. Spadek poza ósemkę stał się faktem.

Tankujące rakiety

rockets.jpg

Houston Rockets, bliskie wygrania ligi rok temu, teraz, z niewiadomych powodów, pałęta się na końcu tabeli.

Z PTB po raz drugi wyglądali bardzo słabo. Szczególnie liderzy: CP3 i Harden. Jednak i tak wygrali, bo sprawę w ręce brali drugorzędni zawodnicy.

W Portland po raz kolejny zawiedli na całej linii rezerwowi. Przykro się na tę porażkę patrzyło, bo w perspektywie mecze jeszcze trudniejsze.

.

O ósemkę

Nurkić.jpg

Ważny mecz. Ewentualna porażka zepchnęłaby PTB poza ósemkę, z perspektywą trzech trudnych wyjazdów (Grizzlies, Rockets, Raptors). A więc pełna mobilizacja.

 

Blazers mozolnie budowali przewagę, a Wilki z łatwością ją niwelowali. Ta obserwacja, pomimo końcowego sukcesu, nastraja pesymistycznie.

 

Stotts ciągle szuka – IV kwartę rozpoczął czwórką białych graczy. Tylko Turner jako tako sobie radził w tym ustawieniu.

Bardzo dobry mecz zagrał Nurkić.

Końcówkę wygrali trójkami aktywny Lillard i senny CJ.

 

Ósemka uratowana.

.

JAKE > SUNS

Suns.jpg

Psioczymy ostatnio na postawę PTB, ale co mają powiedzieć kibice z Phoenix, których drużyna jest najgorsza w lidze.

Losy meczu rozstrzygnęły się już w I kwarcie – gdy goście długimi momentami mieli problemy aby oddać celny rzut.

Rekord punktowy pobił Layman. Nawet biorąc pod uwagę klasę rywala, to jednak kamyczek od ogródka trenera. Stotts w ostatnich meczach wyrzucił niedawnego pierwszopiątkowicza z rotacji, a ten najwyraźniej jest w dobrej formie.

Nie zagrał McCollum z powodu kontuzji. Na ile drobnej okaże się w kolejnych meczach. A te już nie będą takim spacerkiem jak sparingowe bieganie ze Słoneczkami.

.

Nowe, lepsze Dallas

Doncić.jpg

Mecze z drużynami naszych starych wyjadaczy (poniedziałek – LAM, środa – Matthews) najwyraźniej nie leżą portlandczykom. Dallas w tym sezonie gra co raz lepiej, a we własnej hali śrubują dawno nie notowaną serię zwycięstw. Bardzo ich ucieszyło pokonanie Blazers, nas rzecz jasna mniej.

Po tej porażce, jak najbardziej zasłużonej bo PTB miało tylko przebłyski lepszej gry, rywal wyprzedził nas spychając już na 8 miejsce w tabeli.

Stotts cały czas eksploatuje pierwszą piątkę – widać że tonący brzytwy się chwyta. Z formy z początku sezonu jednak niewiele zostało i trzeba szukać bardziej niekonwencjonalnych rozwiązań. Albo pogodzić się ze zmarnowanym sezonem i szykować radykalną przebudowę drużyny.

.

LAM użądlił

sas.jpg

SAS w tym roku nie ma zbyt wielkich ambicji, o czym świadczy: i miejsce w tabeli (daleko za Portland), i smętna atmosfera w zazwyczaj gorącej hali AT&T Center. Jednak na mecz z Blazers się zmobilizowali. Pewnie im Aldridge kazał, który od początku przewodził. Jeszcze w pierwszej kwarcie wtórował mu dawny kolega i konkurent do miana numeru jeden w Portland – Damian Lillard.

Wszystko rozsypało się po wejściu rezerwowych. Marzenia o silnej ławce rezerwowych, urojone na początku sezonu, powoli odchodzą w zapomnienie.

To bolesna porażka, bo z drużyną która należy w tym sezonie zdominować. Bo jeżeli nie – to trzeba poważnie zastanowić się, czy walka o kolejne playoffy jest w ogóle realna.

.

Pudło Cj-a

Turner.JPG

Znakomicie spisujące się w tym sezonie Denver prowadziło prawie przez cały mecz w Moda Center, w szczytowym momencie 17 punktami. Blazers wyrównali dopiero w ostatniej minucie. Po serii kontrowersji i długotrwałych VARów mieli piłkę meczową. Lillard oddał do lepiej tego dnia dysponowanego McColluma, a ten chybił. Nuggets wywiozło jednopunktowe, ale trzeba przyznać – zasłużone, zwycięstwo.
Zabrakło trójek – tylko 6 w całym meczu, a dwa dni temu sam Lillard miał w jednej kwarcie – 10.
Dobry mecz Aminu, dla odmiany kolejny bezbarwny Harklessa.
Na dobre zadomowił się Leonard, ale problemy ma Collins – głównie z faulowaniem.
Niebezpiecznie obsuwamy się w tabeli. Przy tak wyrównanej stawce w tydzień po bilansie 1-3 z pozycji lidera Blazers spadli na 7 miejsce. A Denver – drugie.
Teraz dla odmiany wyjazdy do trochę słabszych: Spurs i Dallas. Gdzie jak zwykle – łatwo nie będzie..

.

10x3 - Lillard, 400 - Stotts

Stotts400.jpg

Nie było łatwo przerwać serię porażek. Orlando postawiło wysokie wymagania i tylko dzięki trójkom: Stauskasa w drugiej, i Lillarda w trzeciej kwarcie, udało się pokonać rywala.

Dziesięć trójek Lillarda w trzeciej kwarcie dało czterechsetne zwycięstwo w trenerskiej karierze Stottsa. Rekordem jest zapewne także osiem pudeł z linii rzutów osobistych w końcówce meczu. Orlando jednak w końcowej fazie meczu robiło jeszcze większe głupoty.

Nie zmienia to faktu, że jest coraz ciężej, a rywalizacja w Konferencji Zachodniej niezwykle wyrównana.

.

61 lat Stottsa

Meyers.jpg

Nie udały się urodziny trenera. Blazers przegrali trzeci mecz z rzędu. Z pozycji lidera spadli na szóstą pozycję. W dodatku pojawiły się nowe kłopoty.

Do przerwy szło zgodnie z planem. Jednak w szatni duch z drużyny uleciał. Może dlatego, że kontuzji nabawił się Nurkić.

Przy faulującym w tempie jeden faul na minutę Collinsie, z wysokich został tylko Meyers, który na szczęście odnalazł dawno nie widzianą pewność siebie. Dobry mecz zagrał również Turner.

Ale to nie wystarczyło, bo w końcówce zawiódł Lillard – trafił co prawda dwie trójki, ale to dało tylko 100 punktów (sto lat Terry!). A LAC rzucili jeszcze 4. I wygrali zasłużenie.

.

.

Lillard Trzeci

GSW2.jpg

Z nadziejami na odczarowanie Oracle Arena, wynikającymi głównie z problemów rywala (kontuzja Curry, trzy porażki z rzędu), Blazers zajechali w drodze powrotnej ze Wschodu do domu, na trudny teren w Kalifornii.

Nic z tego, że u gospodarzy brakowało i lidera i jakiegokolwiek środkowego. Na wsady Nurkicia i Leonarda odpowiadali serią trójek, przy biernej obronie obwodowych Blazers.

Kolejna dotkliwa porażka, mimo że Stotts nie poddawał meczu do 45 minuty. Pozostał niesmak i obawa, że dobra końcówka to już wiatr przeszłości. Wyraźnie Blazers dostali zadyszki (a Collins to nawet załamania formy).

Mecz przejdzie do historii jedynie dla Lillarda, który uwielbia wszelkiego rodzaju statystyki, i właśnie został trzecim strzelcem w historii drużyny z Portland.

.

Zemsta Kozłów

Bucks.jpg

Porażka w Moda Center podrażniła Kozły aspirujące w tym sezonie może nawet do samych Finałów.

Na podmęczonych Blazers wyżyli się na maksa. To szósta najwyższa porażka w historii Portland.

Porażka, czy nawet klęska z powodu zmęczenia – to jedno. Widać jednak jak na dłoni co raz więcej mankamentów. Przede wszystkim kiepska obrona. Gorzej też grają rezerwowi. Popsuł się „Collins”. No i przestał trafiać Lillard.

Tracimy pozycję lidera Konferencji Zachodniej, ale chyba na nią nie zasłużyliśmy.

.

Męki w MSG

NYK.jpg

Miał być spacerek, bo Knicks grają słabiutko, były … schody. Jak się okazało nawet drużyny, w której Vonleh gra w pierwszej piątce nie należy lekceważyć.

Nowojorczycy osiągnęli w III kwarcie nawet 10 punktów przewagi. Dopiero wówczas Blazers wyczuli zagrożenie i poprawili skuteczność. Z miejsca zrobiło się z -10 +10. Ale i to nie wystarczyło.

O losach zwycięstwa zadecydowały ostatnie akcje. Pomógł trochę wspomniany Noah pudłujący osobiste (chociaż wcześniej, trzeba przyznać grał bardzo dobrze), a kluczowa okazała się czujna dobitka Turnera.

Blazers dużym nakładem sił wymęczyli zwycięstwo z outsiderem Wschodu, co budzi obawy w kontekście trudnych wyjazdowych meczów z Bucks i GSW.

.

O północy

Washington.jpg

Dobry początek, wpadają trójki 8:19.

Festiwal trójek i po 8 minutach 12:32.

Mały przestój i już tylko 21:32.

4 minuty bez punktu. Po I kwarcie 25:32.

Wraca I piątka: 34:43.

Sytuacja opanowana 36:51.

Solidna zaliczka do przerwy 41:62

 

Howard kontuzja 50:73

Kontrolujemy mecz. Chyba. 60:81

Po trzech kwartach 70:91

Końcowe klepanie 83:103

Stotts dmucha na zimne i gra I piątką 96:109

Zrobiło się w ostatniej minucie tylko 107:115

Koniec meczu 109:119.

Black Friday

Wolves.jpg

Ani przez moment nie byliśmy nawet blisko wygranej w tym meczu.

Szwankuje to co nam umknęło w trakcie dobrego startu – obrona. Tym razem było to nad wyraz widoczne, gdy Gibson z dziecinną łatwością zdobywał punkty.

Ofensywa była początkowo oparta na Nurkiciu. Lillard przebudził się tylko na trzecią kwartę.

Miejsce w rotacji Curry’ego zajął Simmons, na co niektórzy liczyli.

Stotts, jak zwykle, ratował mecz i dopiero na ostatnie 5 minut pojawili się zmiennicy.

Punkty LeBrona

lEBRON.jpg

Początek był dobry, bo wpadały trójki, nawet Laymanowi.

Prowadzenie +13pkt w drugiej kwarcie to jednak wszystko dobrego tego dnia.

Potem wszyscy skupili się na prześciganiu Jamesa punktów legendarnego Chamberlaina.

Przykra, druga porażka z Lakers, których już mamy serdecznie dość w tym sezonie

.

Aminu

Clippers2.jpg

Blazers szybko zbudowali przewagę, dzięki dobrej współpracy Lillarda (rekord asyst) z Nurkiciem i przewagą w sile rażenia rezerwowych (to już nowa siła Blazers).

Boston jednak nie wypadło sroce spod ogona i odrobiło straty.

Dopiero dwie trójki w kluczowych momentach, który nie spodziewał się nikt – może nawet on, przechyliły szalę na korzyść Blazers.

Wywalczone wygrane z Bucks, Clippers i Celtics – to już solidna podstawa dobrego startu w tym sezonie. Widać, że ktoś przeanalizował poprzednie sezony. Jak ten start przełoży się na efekt końcowy – to jest kluczowe pytanie. Na razie - jest dobrze

.

Bez Gortata

Clippers3.jpg

Nie dane nam było obejrzeć w Moda Center Polaka w nowej drużynie. Akurat wypadł z rotacji. Szkoda, bo już na następny mecz wrócił do pierwszej piątki.

 

Clippersom właśnie brakowało doświadczenia pod koszem. Pokazali się jednak z całkiem dobrej strony. Drużyna w całości przebudowana przez ostatnie sezony już niedługo ponownie będzie wymagającym rywalem w Konferencji Zachodniej. Na nasze nieszczęście zapewne.

.

.

Mecz CJ-a

CJ.jpg

Cenne zwycięstwo, bo odniesione nad silną drużyną, która w tym roku będzie w czołówce Konferencji Wschodniej.

Tak jak się można było spodziewać to był konkurs strzelecki, a trójki sypały się jak z rękawa.

Blazers mieli problem z wysokimi, bo Aminu i Nurkić szybko złapali faule. Zmiennicy Collins i Leonard jednak nie ustępowali rezerwowym gości. Na końcówkę więc bez obaw mogli wejść

Ponownie dobrze zagrała ławka rezerwowych Portland, nawet Turner się wyróżniał.

Mecz rozstrzygnął CJ McCollum, na którego formę już trochę psioczyliśmy, znakomitą trzecią kwartą.

.

Dominacja pod koszem

Minnesota.jpg

Prawdziwy maraton meczowy.

Ale dobra odtrutka po przerwaniu serii z Lakers.

Wilki słabe, udało się je zdominować pod koszem.

Nurkić, Collins i Leonard świetnie sobie radzili.

Nareszcie odnalazł się Meyers, ale o mało co nie naruszył na trwałe konstrukcji kosza w garbage time.

NIE DARUJĘ CI TEJ NOCY

Lakers.jpg

Przerwana seria.

Jusef, nie daruję Ci tej nocy!
Przerwana seria z Lakers to efekt przede wszystkim fatalnej trzeciej kwarty. Problemy zaczęły się gdy Bośniak złapał cztery faule.
Stotts eksperymentował pod koszem: sam Meyers, Meyers-Zach, Zach-Caleb, sam Zach, Zach-Josef.
Lakers w trakcie tych ruchów i fatalnej dyspozycji podkoszowej (zarówno w obronnie, jak i w ataku) zdobyli 20 punktów przewagi, co okazało się nie do odrobienia.
Jeszcze na minutę przed końcem zdekoncentrowany mała awanturą Nurkić nie trafił osobistego, a w obronie nie zebrał piłki i odpuścił rywala obawiając się kolejnego faulu.

Szkoda tej pięknej serii z Lakers, ale co zrobić. Wcześniej czy później musiało do tego dojść.

REWANŻ

pelicans.jpg

Podtekst ewidentny.

Sygnał do ataku dał rzutem za cztery punkty Lillard.

Kolejny dobry mecz rezerwowych.

Pelikany pod nieobecność Anthony Davisa trzymały się przez trzy kwarty, głównie dzięki świetnej postawie rezerwowego Randle.

Ale ostatnia faza to już koncert Blazers i częściowe zwalczenie traumy z playoffów.

Martwi tylko słaba forma McColluma.

SPACEREK

houston.jpg

Houston w tym roku jest tak słabe, jak silne było rok temu.

Ale i tak ich pokonanie sprawia przyjemność.

Tym razem w pierwszoplanowych rolach trójka liderów: Lillard, CJ i Nurkić.

Wieczór Swanigana

Indiana.jpg

W kategorii najdziwniejszy mecz sezonu rywalizacja z Indianą, w dogodnej dla polskiego widza północnej porze, wygra w cuglach. 
Od początku sezonu narzekamy na sędziów, ale to co wyczyniali w tym meczu to była już jakaś aberracja. Szybko z gry wypadli Nurkić i Leonard. Problemy z faulami miał także Turner, a nawet Lillard, który pierwsze punkty zdobył w ostatniej akcji pierwszej połowy.

Stotts musiał więc szukać nowych rozwiązań, bo gdyby nie mus to pewnie nie odnalazłby Swanigana, który jak się okazuje jest w dobrej formie. 
Gdy w końcówce Lillard już zaczął trafiać Indiana była bezradna. Bilans rezerwowych 15:54 jasno pokazuje kto wygrał ten mecz. Kolejno: Collins, Turner, Swanigan, Stauskas

SMĘTNE ORLANDO

Collins.jpg

Nic dziwnego, że w Orlando Lillard ma najgorsze statystyki, bo nie ma tam atmosfery do dobrego grania. Ale tym razem się zmobilizował i w drugiej połowie ustanowił rekord strzelecki: 34 pkt.

 

Do tego doszła dobra postawa stuprocentowego Collinsa. To wystarczyło do spokojnego zwycięstwa. Martwi jedynie niewidoczny Harkless.

RYSA PRZEZ MORRISA

Wizards2.jpg

Pierwsze potknięcie.

Gorsza skuteczność Lillarda i nieobecny mentalnie CJ.

Nieudane kluczowe akcje DL. 

Mógł to wygrać Stauskas

Kolejny dobry mecz rezerwowych.

Emocjonujący mecz z dogrywką.

Rywal (już bez MG) skuteczny do bólu w kluczowych momentach.

SKONCENTROWANI

SAS.jpg

Pomni poprzednich sezonów, Blazers chcą dobrze rozpocząć sezon. Zresztą okoliczności nie usprawiedliwiają fuszerki.

Skuteczni, zbilansowani, skoncentrowani, rozsądni, zjednoczeni. To przynosi drugą wygraną z bezpośrednim rywalem Konferencji Zachodniej.

Przebudowywani San Antonio starali się, ale polegli. LaMarcus Aldridge mógł tylko żałować, że nie ma kolegów grających na skuteczności 9/15.

DLA ALLENA

allen.jpg

W smutnych nastrojach rozpoczynamy nowy sezon. Trzy dni przed pierwszym meczem zmarł wieloletni właściciel Portland TrailBlazers Paul Allen.

Do Moda Center przyjechali Lakersi, którzy żeby przerwać serię porażek z Blazers zatrudnili samego LeBrona. Nic im to nie pomogło. Przeważali tylko na początku. Potem górą byli już osieroceni Blazers, a bohaterem został nowy nabytek Nick Stauskas.

Rollercoaster w Miami

Heat.jpg

Blazers co prawda odrobili aż 19 punktów straty, ale jak to często w takich przypadkach bywa, w końcówce mieli przestój i polegli w Miami. 
Gospodarze królowali pod koszem – Whiteside już na dzień dobry blokami odebrał ochotę do gry Nurkiciowi. Stotts długo szukał ustawienia – pudłowali na potęgę CJ i Turner. Dopiero podkoszowe ustawienie Collins-Leonard pozwoliło na odrobienie strat. Rozruszał się w końcu Lillard i na 3 minuty przed końcem Blazers nawet wyszli 3-punktowe prowadzenie. I wówczas przyszedł zastój: Heat rzucili 13 oczek, a Blazers ledwie jeden i było pozamiatane.

Rollercoaster w Miami

Heat.jpg

Blazers co prawda odrobili aż 19 punktów straty, ale jak to często w takich przypadkach bywa, w końcówce mieli przestój i polegli w Miami. 
Gospodarze królowali pod koszem – Whiteside już na dzień dobry blokami odebrał ochotę do gry Nurkiciowi. Stotts długo szukał ustawienia – pudłowali na potęgę CJ i Turner. Dopiero podkoszowe ustawienie Collins-Leonard pozwoliło na odrobienie strat. Rozruszał się w końcu Lillard i na 3 minuty przed końcem Blazers nawet wyszli 3-punktowe prowadzenie. I wówczas przyszedł zastój: Heat rzucili 13 oczek, a Blazers ledwie jeden i było pozamiatane.

bottom of page