Piotruś Pan
Znakomita reedycja
Na scenę teatru Studio Buffo wraca musical Piotruś Pan w reżyserii Janusza Józefowicza i z muzyką Janusza Stokłosy. Jest to reedycja spektaklu wystawianego w latach 2000-2003 w warszawskiej Romie i cieszącego się ogromną popularnością widzów.
Co prawda Studio Buffo ma mniejsze możliwości sceniczne, ale i tak twórcy godnie sprostali wyzwaniu. W stosunkowo niewielkim (chociażby w porównaniu do możliwości Teatru Roma) pomieszczeniu teatralnym przy ul. Konopnickiej, znajdzie się miejsce i dla mieszkania państwa Darling w Londynie i dla statku piratów i dla wyspy Piotrusia Pana, a nawet dla wypływającego z oceanu krokodyla.
Scenografia jest zdecydowanie najsilniejszą stroną tego przedsięwzięcia i przez pierwszą część praktycznie cały czas jesteśmy torpedowani nowymi pomysłami: akcja dzieje się i wśród publiczności i ponad nią, i przed kurtyną i na dobudowanym pięterku, aż w końcu po dobrych 30 minutach za kurtyną ukazuje się wspaniale wykonana instalacji wyspy.
Przedstawienie ma dwa oblicza: pierwsza część jest dynamiczna, bajkowa, kolorowa i przygodowa, a druga bardziej spokojna i nostalgiczna. Świetnie dopasowane są do tego utwory muzyczne. Spektakl jest przeznaczony i dla dzieci (którzy świetnie się będą bawić na pierwszej części), ale także i dla dorosłych. Niektóre teksty (autorstwa Jeremiego Przybory) są mocno dwuznaczne, ale nie przekraczają granicy dobrego smaku.
Grudniowe przedpremierowe pokazy może jeszcze nie są do końca dopracowane, ale i tak aktorzy już czują swoje role i zapewne z czasem jeszcze lepiej się będą prezentowali. Można jeszcze przyczepić się do końcowego epizodu Nataszy Urbańskiej (przypominającego protegowanie przez męża), ale też nie psuje ona całego obrazu fantastycznego przedstawienia, jakim z pewnością jest nowa wersja Piotrusia Pana. Wieszczę mu ogromną popularność i kilkuletnią obecność na scenie Studio Buffo.
Pomysłem wieńczącym dzieło jest obecność na scenie pięknego i znakomicie odkrywającego swoją rolę pieska.
Wieczór Rosyjski 2
Fantastyczna zabawa
Tradycja muzycznych wieczorów w Teatrze Buffo odnoszących się do poszczególnych regionów była świetnym pomysłem. Od wielu lat są one sztandarowym przedstawieniem gromadzących na każdym spektaklu komplet widowni. Szeroki krąg kulturowy od latynoskiego, poprzez francuski, włoski, bałkański, na rosyjskim kończąc jeszcze bardziej urozmaica repertuar.
W przypadku wieczoru rosyjskiego postanowiono na realizację drugiej części. Nie wiem czemu akurat ten spektakl doczekał się swojego sequel’a – może gościna na moskiewskich przedstawieniach musicalu Metro tak utkwiła dyrektorowi Józefowiczowi w głowie.
Rosyjska dwójka jest udanym spektaklem, chociaż nie wolnym od wad. Konwencja jest identyczna do poprzednich edycji: Janusz Józefowicz wciela się w konferansjera próbującego silić się na dowcip w przerwach pomiędzy utworami, w zespole muzycznym prym wiedzie Janusz Stokłosa rozbawiający publiczność samą mimiką. Na scenie gwiazdy Teatru Buffo i zaproszeni goście.
Fantastycznie w rosyjskim repertuarze sprawdza się Natasza Urbański – jak to określił jej mąż zwana „Rosjanką z Mokotowa”. Szczególnie porywający jest fragment gdy śpiewa wzorowana na nastolatkę.
W repertuarze znalazły się również utworu bardziej nastrojowe, gdzie swoim niesamowitym talentem muzycznym wykazali się Natalia Krakowiak, Artur Chamski i Jerzy Grzechnik.
Ciekawym pomysłem był również minirecital zaproszonego z Białorusi Źmicera Wajciuszkiewicza, aczkolwiek akurat w jego przypadku żarty Józefowicza były mocno na siłę.
Był również tradycyjny poczęstunek alkoholowy, w postaci szampana, chociaż w przypadku wieczorów rosyjskim nieodmiennie mam żal o brak zapowiadanego czystego spirytusu.
Ogólnie widownia bawi się znakomicie, szczególnie jak ktoś jest pierwszy raz to ma super zabawę, a jak jeszcze ktoś jest fanem rosyjskiego repertuaru to z pewnością wyjdzie z teatru zachwycony.
W zakresie rozczarowań szczególnie brakowało mi mojej ulubionej artystki Moniki „Dzidzi” Ambroziak (może akurat pechowo, bo chyba grała w tym spektaklu w poprzednich przedstawieniach). Trochę za mało było też mojego ulubionego tancerza Pawła Orłowskiego – czterokrotnego Mistrza Świata w tańcu breakdance – i jak udanie żartuje Józefowicz „jednocześnie najsłabszego tancerza w naszym teatrze”.
Trochę rozczarowuje zaczerpnięcie kilku pomysłów z jedynki (interpretacja filmu niemego) – patrząc na znajomość rosyjskiej sceny muzycznej nie powinno brakować pomysłu na w pełni nowy repertuar.
Na pewno odbiór spektaklu którego konwencja jest dobrze znana nie jest już tak entuzjastyczny, szczególnie że sposób prowadzenia przez Józefowicza jest dość sztampowy i powtarzalny. Dotyczy to przede wszystkim jego żartów, które powtarzane wielokroć irytują (wiadomo czemu Kain zabił Abla). Aczkolwiek muszę przyznać że z niektórych powoli rezygnuje.
Podsumowując wieczory w Teatrze Buffo są znakomitą okazją do rozrywki i idealnym pomysłem w przypadku propozycji dla gości spoza Stolicy. Nie ma „bezpieczniejszej” propozycji kulturalnej na mapie Warszawy.