"Zdjęcie" - po czterech latach
„Zdjęcie” to debiut reżyserski Macieja Adamka (nie mylić z Witoldem reżyserem Samotności w sieci). Od razu uprzedzam – nieudany, a nawet bardzo nieudany.
Scenariusz do tego filmu powstał już dobrych kilka lat temu i wygrał w 2006 roku polską edycję konkursu Hartley Merrill, a także zajął trzecie miejsce w światowym finale tego konkursu. Sam film Adamka powstał w 2012 roku, i został zaprezentowany na festiwalu filmowym w Montrealu. Pomysł żeby go po kolejnych czterech latach wprowadzać do wybranych kin studyjnych wydaje się absurdalny. Ale z ciekawości należało obejrzeć.
„Zdjęcie” to historia zbliżającego się do pełnoletności chłopaka Adama (fatalny wybór reżysera do obsadzenia w tej postaci Macieja Łagodzińskiego). Przypadkowo odkrywa on w swoim pokoju, nie najlepiej zresztą schowane, zdjęcie (nie wiem, może pomysłem było, że miał je znaleźć). Zdjęcie przedstawia jego matkę w ciąży i obejmującego ją mężczyznę, tyle że nie ojca granego przez samego Andrzeja Chyrę. I co robi nasz bohater? Ano „szlaja się” przez cały resztę filmu, pytając wszystkich (np. fotografa który 18 lat wcześniej robił to zdjęcie), tylko nie tych co trzeba (matkę, ojca), o co chodzi. Jeszcze po drodze ma pierwszy swój romans (też kiepściutka Karolina Gorczyca),
doświadcza śmierci bliskiej osoby (co ja robię tu? Stanisława Celińska), a także poznaje kumpla (nareszcie ktoś przyzwoity aktorsko – Antoni Pawlicki). Scenariusz może i miał potencjał, ale został zupełnie schrzaniony. Tak naprawdę to nie wiadomo na czym reżyser chciał oprzeć swój film, i w efekcie udało mu się w trakcie 80 minut poważnie znudzić swoim dziełkiem.
Porażką na całości w tym filmie jest niestety Maciej Łagodziński. Chłopak zupełnie nie miał pomysłu na grę, inna sprawa że reżyser mógł mu coś podsunąć (obawiam się jednak, że kazał mu grać tak jak grał, co tylko utwierdza w przekonaniu że powinien darować sobie pełnometrażowe filmy fabularne).
Pozostali aktorzy też nie zachwycają, ale nie są przynajmniej na ekranie przez cały film.
Jasną stroną „Zdjęcia” jest postać bardzo lekko zagrana przez Antoniego Pawlickiego. Dzięki niemu widz ma chwilę oddechu i może się uśmiechnąć, a nawet roześmiać.
Nudę po trochu przerywają też zwierzęta, w pierwszej połowie śliczny kot, w drugiej trochę nierozgarnięty szczeniak. Ale i tak ciężko zmęczyć ten film.
Jedyny plus reżysera to zakończenie tej beznadziei po 80 minutach (połowa z tego też by „stykła”, ale nie można by się wtedy szczycić pełnometrażową produkcją), przynajmniej szybciej się zapomina stracone minuty na takie filmy bez pomysłu, bez idei, bez przesłania. Filmy, które zapomina się po kilku miesiącach od produkcji (a widzowie kilka minut po projekcji), chyba że jakiś „mądry” dystrybutor (Bomba Film z tym przypadku) odkurzy je po kilku latach.
Oczywiście nie dziwi, że film był finansowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. Tak właśnie marnotrawi się pieniądze.