"Scena ciszy" - barbarzyńcy
Film dokumentalny „Scena ciszy” to tak jakby druga część oscarowej „Sceny zbrodni”. Znowu przenosimy się do Indonezji i dotykamy tematu strasznych, masowych mordów w latach 60-tych na komunistach.
Film został wprowadzony od tygodnia do kina i nawet ma przyzwoitą frekwencję, jak na sale studyjne. Problem w tym, że już kilka miesięcy temu był pokazywany w telewizji i jest „powszechnie” dostępny. A sam też niespecjalnie jest „kinowy”, bo tak naprawdę to wartych obejrzenia jest zaledwie kilka scen.
Motywem przewodnim jest postać optyka wędrującego z usługą dopasowania odpowiednich szkieł, który w tragicznych latach stracił bestialsko zamordowanego brata. Teraz staje oko w oko z mordercami, którzy są postaciami powszechnie szanowanymi i nie rzadko sprawującymi ważne funkcje państwowe. Niektóre fragmenty tego filmu wprost wbijają w fotel. „Bohaterowie” wydarzeń ze szczegółami opowiadają sposoby zabijania ludzi. Lekarstwem żeby to wszystko wytrzymać psychicznie jest … picie krwi ofiar. Jeden z morderców wręcz jest zdziwiony, że Amerykanie nie nagrodzili za ten „wysiłek” dzielnych wykonawców. Mogli im w końcu zafundować wyprawę do USA, chociażby statkiem.
Z punktu widzenia przeciętnego widza (Europejczyka na przykład) kwestie wypowiadane z ekranu są szokujące. Fakt, że tacy ludzie, nie tylko są bezkarni, ale nawet dumni z tego co zrobili, pokazuje na jakim etapie rozwoju jest ludzkość.
Dlaczego ten film jest jednak słaby, nużący i nie warty pełnego obejrzenia? A no dlatego, że tych ciekawych (acz szokujących) fragmentów jest niewiele, a resztę czasu reżyser wypełnia nic nie wnoszącymi scenami typowymi dla tak zwanego „kina ambitnego” (np. gość przez minutę myje szybę sklepu). To trochę taki odgrzewany hotel „Sceny zbrodni”, a szkoda bo przy odpowiednim montażu mógłby powstać 30 minutowy rewelacyjny dokument.