"Walser" - konduktor (ocena 4/10)
Biegnący mężczyzna lasem. Upada. Cięcie. Ciemność. Oblegają go dziwni ludzie, jakby jakieś plemię.
Mężczyzna zostaje zabrany do wioski. „Dzicy” porozumiewają się dziwnym językiem. Uleczają mężczyznę – Walsera pracownika kolei. Co ciekawe widoczny jest u nich brak starości i chorób. Walser powoli zaprzyjaźnia się, na początku z młodym chłopakiem, potem z całym plemieniem. Nawet udaje mu się nauczyć tego dziwnego języka. Ale szczególny zachwyt wśród tubylców zdobywa deklamowanie regulaminu przewozów kolejowych. Słowo konduktor wzbudza wręcz zachwyty.
Powoli sytuacja się zmienia: przychodzi śmierć (piorun), walka, nieporozumienia. Walser zostaje nawet wydalony. Ale do końca nie wiadomo o co chodzi zarówno jemu, jak i poznanym dziwnym ludziom. Męczy jedynie hałas w jaki porozumiewają się oni z przyrodą.
Czy sam autor tego pomysłu, bo nawet nazwanie tego filmem jest zbyt górnolotne, wiedział co chciał nim przedstawić – nie wiem. Wiem natomiast że poległ w każdej warstwie: i scenariuszowej, i aktorskiej (co tutaj robi Krzysztof Stroiński?), i reżyserskiej. Trudno nawet zachwycać się realizacją dźwięku, bo sprawia on widzowi wręcz ból. Nie jest łatwo wysiedzieć w kinie tych 78 minut. Poza tym zupełnie nie warto. Może ktoś skrzywdził ten pomysł Zbigniewa Libera wprowadzając Walsera do regularnej dystrybucji. Jeszcze na jakimś festiwalu (Nowe Horyzonty najodpowiedniejsze) mógłby się uchować.
Co tu się uzewnętrzniać: jeżeli Ogień w 100% zgadza się z oceną Gazety Wyborczej (TUTAJ) – to musi to być szmira jakich mało.