1.
36 edycja Warszawskiego Festiwalu Filmowego zostanie na trwałe zapamiętana z powodów pozafilmowych. Gdy pół roku wcześniej w całej Polsce było kilkaset przypadków koronawirusa wszystkie kina zamknięto na cztery spusty. Gdy w samej Warszawie jest ich ponad 500 to ... wystarczy siedzieć w maseczce. Pechowo przed samą imprezą skokowo wzrosła ilość zakażeń i chaotycznie działający rząd ogłosił w całej Polsce strefę żółtą. Co oznacza możliwość zapełnienia jedynie 25% sali. To co było wyznacznikiem klimatu WFF, czyli tłumy widzów, w tym roku zamienił się w puste sale. Nasuwa się pytanie czy to w ogóle ma sens. Stefan Laudyn trochę na siłę stara się kontynuować piękną tradycję. Nie uciekając jak inni w pokusę wariantu online. Chwała mu za to, ale jednak wątpliwości pozostają.
Skutkiem ubocznym takiej sytuacji jest brak akredytacji, co maniakom oglądającym co roku na festiwalu ponad 50 produkcji znacząco podnosi koszt imprezy. Na szczęście usprawniony system sprzedaży pozwolił zawczasu zaopatrzyć się w bilety na wszystkie interesujące tytuły.
Pogoda typowo festiwalowa. Lekko się ochłodziło. Lokalizacje tradycyjne: Kinoteka plus Multikino. System również. Czyli na start dokument o 9.30. w Kinotece: "Burmistrz". O palestyńskim mieście Ramallah otoczonym izraelską strefą wpływów. Czyli obraz konfliktu z punktu widzenia mniej znanej opinii publicznej - strony. Kilka ciekawych, dynamicznych scen wojennych. Ale reszta przegadana.
Szybkie przejście do pustych jak nigdy Złotych Tarasów. I znowu dokument. Nie ma edycji WFF bez produkcji o Banksy. Dobrze zmontowane. Dużo dzieł anonimowego artysty. Ale zbyt skupione na śledztwach i staraniach odkrycia kto stoi za zagadkowym Banksy.
Niewątpliwą zaletą pandemii są puste stoliki w strefie restauracyjnej. Szybka zupka rybna i łosoś - bez tłoku i zgiełku. A festiwal można uznać za rozpoczęty dopiero po pierwszym seansie fabularnym. I zaczęło się dobrze. Brytyjski dramat o ojcu, który szuka dla swojego synka rodziny zastępczej. Świetna rola młodego chłopca. Film z cyklu tych: tylko na festiwalu. Jakież będzie zaskoczenie, gdy się dziesięć dni później okaże że ten dramat „Nieszczególne miejsce” wygra głosowanie publiczności.
Dłuższa przerwa na spotkanie biznesowe i drugi obiad. Powrót do Multikina na dwa pokazy wieczorne w "jedynce". Pierwszy to japoński dramat o adopcji "Prawdziwe matki". Skomplikowany, wielowątkowy scenariusz pełen pogłębianych retrospekcji. Długi i trudny. Ale piękny wizualnie.
Jak ktoś chciał tłumy i tumult - to takowe były przed ostatnim seansem. Filmem otwarcia. Spóźnienie organizacyjne i cały dystans społeczny w tłoku przed wejściem poszedł się jebać.
Stefan Laudyn, wbrew pandemii - w dużo lepszej formie, zainaugurował festiwal treściwie: "show must go on". Na pokaz pofatygował się również reżyser, który podkreślał przywiązanie do polskiego kina. W filmie zresztą były dwa plakaty odnoszące się do polskich filmów.
"Księga wizji" to uczta wizualna. I dużo ciekawych pomysłów reżyserskich. Kuleją jedynie dialogi. Po wtopach w latach poprzednich nareszcie dobry pomysł na film otwarcia.
Wracamy do domu jeszcze przed północą, czyli wprowadzeniem nakazu chodzenia w maseczkach po całym mieście – Warszawa strefą czerwoną.
2.
Przerwa festiwalowa w związku z wyjazdem na mecz do Stargardu Szczecińskiego.
3.
Po sobotniej przerwie przeznaczonej na ponad tysiąc kilometrowy piłkarski wyjazd do Stargardu odpuszczamy poranny dokument. Opis średnio zachęcał. Oczywiście później się okazuje, że akurat ten film został doceniony przez jury Konkursu Filmów Dokumentalnych ... Jak zwykle nie mamy wyczucia.
Na szczęście docieramy na norwesko-łotewską produkcję "Moja ulubiona wojna", która może okazać się najlepszym filmem tegorocznej edycji festiwalu (nie okazała się ...). Historia schyłkowego okresu komuny na Łotwie. Z II wojną światową w retrospekcji. Niezwykle ciekawa forma: animowana z elementami fabularnymi i dokumentalnymi. Lekcja historia. Obowiązkowa dla współczesnej młodzieży. I tych którzy komunę wspominają z rozrzewnieniem. Na dodatek polskie akcenty serialowe.
Dłuższa przerwa przeznaczona na testowanie nowych hamburgerów i kieliszek wódeczki. Kolejny film - rumuńska produkcja "Mia pragnie zemsty". Dziewczyna zostawiona przez chłopaka chce uprawiać seks z innymi nagrywając zbliżenia na kamerze. Odważne, momentami wręcz przeforsowane erotycznie. Ale także przegadane. Po filmie spotkanie z reżyserem, którym wbrew tematyce i przesłaniu filmu okazuje się mężczyzną.
Węgierski "Post mortem" zapowiadał się na film religijny. A okazał się rzadko obecnym gatunkiem na WFF - klasycznym horrorem. Momentami groteskowym. Po filmie spotkanie online z reżyserem. Mimo horroru film spotkał się z życzliwym przyjęciem, chociaż widzowie podkreślali że nie gustują w tym gatunku.
Spędzamy resztę wieczoru w drugiej sali Multikina na sekcji konkursu międzynarodowego. W jego ramach kazachski "18 kiloherców". Tytuł oznacza częstotliwość nie słyszalną dla dorosłych. To historia dwóch nastolatków wkraczających w narkotykowy świat. Surowy, ale realistyczny obraz. Kazachskie kino w natarciu. Tydzień później okaże się, że docenione przez jurorów. Ponieważ w tym roku oglądamy prawie wszystkie filmy z Konkursu to udało się nam trafić także na ten nagrodzony.
Trochę długa, bo godzinna przerwa, i na zakończenie udanej filmowo niedzieli brytyjski dramat "Duże chłopaki nie płaczą". Również prezentowany w głównym konkursie międzynarodowym. Osobisty film o traumie z pobytu w domu dziecka. Dobre kino, chociaż surowe i momentami pretensjonalne. Widać że osobiste przeżycia zaważyły na formie.
Nie zostajemy na spotkaniu dzięki czemu do domu wracamy przed 23.00. Bardzo udana filmowo niedziela.
4.
Czwarty element listy. Dodaj własną treść lub podłącz dane z kolekcji.
5.
Piąty element listy. Dodaj własną treść lub podłącz dane z kolekcji.
6.
Szósty element listy. Dodaj własną treść lub podłącz dane z kolekcji.
7.
Siódmy element listy. Dodaj własną treść lub podłącz dane z kolekcji.